FILM

Pod Mocnym Aniołem (2014)

Inne tytuły: Anioł

Recenzje (1)

Nazwiska reżysera i aktorów, literacki pierwowzór Jerzego Pilcha, temat oraz towarzyszący realizacji rozgłos - obiecywały kolejną wstrząsającą opowieść, w której Smarzowski znowu celnie wbije szpilę w polskie wady - tym razem upodobanie do mocnych trunków. Tymczasem, "Pod Mocnym Aniołem" to przede wszystkim ponury kalejdoskop poprzednich filmów reżysera (z łatwością znajdziecie tu sceny wyrwane żywcem z "Domu złego", "Wesela", "Małżowiny" czy "Drogówki"), popis jego erudycji (wypatrujcie m.in. cytatów z prozy Charlesa Bukowskiego) oraz plątanina scen alkoholowego koszmaru, poniżającej ciało i umysł choroby. Owszem, te ostatnie są w swojej brutalnej obrzydliwości - genialne, tylko że - nie wynika z nich nic ponad to, że wóda to rzygi, ekskrementy, smród, brud, upodlenie i osamotnienie, a jakakolwiek kontrola to czysta fikcja i ułuda.

Konstrukcyjnie cały obraz jest na swój sposób pijackim urwanym filmem głównego bohatera, pisarza Jerzego (Robert Więckiewicz). Artysta po kolejnej utracie przytomności trafia na oddział detoksykacyjny. Był już tu wiele razy i wiele razy powróci. Sam już dawno temu zgubił rachubę, podobnie jak lekarze i terapeuci, którzy się nim zajmują. Nie wiadomo który to rok, która to wizyta, która to obietnica, że "tym razem będzie inaczej". Smarzowski nadzwyczaj realistycznie prezentuje kolejne upadki Jerzego, tak jak i jego współtowarzyszy z odwyku. Są wśród nich filmowiec (Marcin Dorociński), kierowca tira (Arkadiusz Jakubik), ksiądz (Jacek Braciak), uboga kobieta (Kinga Preis), nieśmiała matka (Iwona Bielska), robotnik (Lech Dyblik), gliniarz (Marian Dziędziel), lekarz (Andrzej Grabowski) - innymi słowy przekrojowa galeria społeczeństwa i ulubionych aktorów reżysera. Wszyscy, bez wyjątku, są w swoich rolach perfekcyjni, ale…

"Pod Mocnym Aniołem" zupełnie nie angażuje. Czasem może szokuje, ale bardziej męczy. Jerzy zupełnie się nie zmienia, jest jakaś figurą, a nie postacią z krwi i kości. Gdy zaczyna mówić językiem literackiego pierwowzoru, z ekranu wieje… sztucznością. Nawet nie dlatego, że Więckiewicz zawodzi (chociaż można mówić o pewnym przesycie obecności aktora na ekranie w ogóle, to nadal mistrz), tylko ponieważ ten styl mocno odcina się od reszty filmu. Forma bierze górę nad treścią. Oby nie była to oznaka artystycznego wypalenia się Smarzowskiego.

Więcej o filmie:


https://vod.plus?cid=fAmDJkjC