Dwa wątki wybijają się spośród zdarzeń, w które zamieszani są mieszkańcy wsi Wilkowyje. Powabna Lucy, zakochana w misiowatym Kusym, dowiaduje się, że nie jest rozwódką. Tę szokującą wiadomość przynosi Luis, przybyły zza oceanu mąż właścicielki nie tak znowu małego, białego dworku. Dama, opuszczona przez rozgoryczonego kochanka, zastanawia się, czy aby nie wrócić w ramiona ślubnego. W malowniczej posiadłości Lucy zatrzymuje się tymczasem kontroler z wojewódzkiej Izby Obrachunkowej, dobrze znany mieszkańcom wsi Arkadiusz Czerepach. Jego obecność sprawia, że wójta Kozioła nachodzą mordercze myśli.
Garść zabawnych gagów, niewiele więcej komicznych dialogów to wszystko, co otrzyma widz podczas seansu komedii "Ranczo Wilkowyje". Co prawda reżyser Wojciech Adamczyk wykorzystał możliwości, jakie niosły ze sobą letnie plenery wsi Jeruzal, w której kręcony był film. Kamera Włodzimierza Głodka ładnie portretuje dworek, kościół, centrum wsi i okoliczne gaje. Jednakże gorzej poszło z aktorami, którzy wciąż grają zgodnie z serialową, przestylizowaną manierą. Co najmniej połowa z nich przesadziła ponadto z samoopalaczem. Prócz tego w scenariuszu można znaleźć kilka dziur: Dlaczego Czerepach tak bardzo uwziął się na wójta? Skąd tak zadziwiająca angielszczyzna w ustach Lucy i Luisa? Kto jest właścicielem wyszczekanego golden retrievera?
Fani serialu "Ranczo" zapewne znają odpowiedź na te pytania, więc i w kinie będą się dobrze bawić. Dostaną trzy odcinki w cenie jednego biletu. Amatorzy wesołej strony X muzy mogą tymczasem pozostać w domu, gdyż w drodze na komediowe szczyty twórcy "Rancza Wilkowyje" dotarli zaledwie do najbliższego zaścianka.