FILM

De-lovely (2004)

Inne tytuły: Just One of Those Things

Recenzje (1)

Film opowiada historię małżeństwa Cole'a Potera z Lindą Thomas, dzięki której udało mu się zrobić oszałamiającą karierę. Ich skomplikowany związek ukazany jest z perspektywy umierającego muzyka. Patrzy on na swoje życie, jak na musical, w którym on sam gra główną rolę.

Dla krytyka film "De-Lovely" stanowi idealny materiał. Pastwić się można nad nim bowiem do woli. W tym musicalu nawet muzyka Cole'a Potera brzmi fałszywie – zwłaszcza w wykonaniu Kevina Kline’a, który udowodnił, że nie posiada nawet śladowego talentu wokalnego. Niestety wykonuje on większość piosenek, a efekt końcowy jego zmagań jest co najwyżej opłakany. Jednak zadziwia przede wszystkim to, że ten skądinąd dobry aktor, w filmie gra jakby pierwszy raz znajdował się przed kamerą. Wielkie uczucie, którym kompozytor darzył żonę, wypada na ekranie sztucznie do granic wytrzymałości. A przecież miała to być piękna historia miłosna.

Moim zdaniem scenariusz "De-Lovely" nigdy nie powinien zostać zrealizowany i pozostaje dla mnie zagadką, dlaczego film jednak został dopuszczony do produkcji. Już sam pomysł jest nieco wydumany – Cole Porter patrzy na swoje życie oczami reżysera, który wystawia o nim musical. Jednak zdecydowanie najgorzej brzmią w filmie dialogi, których wstydziłby się nawet twórca trzeciorzędnych romansów. Kolejne, jakby oderwane od siebie sceny trudno powiązać w jedną całość. A jeszcze trudniej wywnioskować na ich postawie, kim właściwie był Cole Porter. Widz, który nigdy wcześniej nie miał styczności z utworami tego kompozytora, może nawet odnieść mylne wrażenie, iż okrzyknięto go geniuszem przez pomyłkę.

"De-Lovely" to film, który zdecydowanie odradzam wszystkim, którzy kochają musicale. Bowiem po jego obejrzeniu ich uwielbienie dla tego gatunku może zdecydowanie osłabnąć.

https://vod.plus?cid=fAmDJkjC