FILM

Predator (1987)

Recenzje (1)

Oddział komandosów zostaje skierowany do południowoamerykańskiej dżungli, gdzie spadł helikopter z amerykańskim ministrem. Cel ich misji jest prosty, odszukać oficjela, odbić go z rąk partyzantów i bezpiecznie dostarczyć do jednej z amerykańskich baz wojskowych położonych na tamtym terenie. Doskonale wyszkoleni żołnierze szybko wpadają na ślad zaginionego i gdy w zasadzie zostaje im już tylko dokonać formalności, na ich drodze staje coś, co zamierza znacznie utrudnić im zadanie. Nieważne jak dobrze potrafią zabijać, ile zaliczyli misji i jak są sprytni, to coś zabija znacznie lepiej, znacznie szybciej i znacznie skuteczniej od nich.

„Predator” to obraz wyreżyserowany przez Johna McTiernana. Choć w świecie filmu jest on bardzo dobrze znany, to na jego koncie nie znajdziemy zbyt wielu produkcji. Debiutował on w 1986 roku horrorem „Nomads”, którym to zwrócił uwagę większych wytwórni. Jeszcze tego samego roku zameldował się więc na planie opisywanego właśnie dzieła i w nim pokazał swój prawdziwy potencjał. „Predator” z miejsca został okrzyknięty filmem kultowym i do dziś uważany jest za jeden z najważniejszych obrazów w gatunku sci-fi. Po tym sukcesie pan McTiernan przeniósł się na plan „Szklanej pułapki”, a rok później dowodził już łodzią w „Polowaniu na Czerwony Październik”. Miłośnikom kina tytuły te są znane doskonale i aż dziw bierze, że taki twórca prawie zniknął ze świata filmu. Oczywiście zanim jeszcze do tego doszło, dał nam kilka innych, dziś już kultowych produkcji, takich jak „Uzdrowiciel z tropików”, „Bohater ostatniej akcji”, „Szklana pułapka 3”, „Trzynasty wojownik”, czy też „Afera Thomasa Crowna”. W roku 2002 przytrafiła mu się pierwsze poważna wpadka, a jej tytuł to „Rollerball”. Na szczęście już rok później zrehabilitował się obrazem „Sekcja 8”, gdzie niejako powrócił do początków swojej kariery. Niestety od tego czasu słuch po nim zaginął i choć szumnie zapowiadano, że w roku 2011 powróci on do branży, ostatecznie nic z tego nie wyszło. Szkoda, bo jest to twórca, którego wyróżnia styl i klasa, a takich w kinematografii nigdy za wiele.

Jak już wiecie, „Predator” był jego pierwszym dużym sukcesem, ale sama realizacja historii napisanej przez Jima i Johna Thomasów, wcale do łatwych i przyjemnych nie należała. Po pierwsze, pamiętajmy, że mamy rok 1986 i w tamtym okresie twórcy dysponowali bardzo skromnymi środkami, zarówno finansowymi jak i technologicznymi. Stąd też musieli wykazywać się niezwykłą pomysłowością, która i tak często przekraczała możliwości ekipy odpowiedzialnej za efekty specjalne, charakteryzację, czy choreografię. Mało kto wie, że w postać Predatora początkowo wcielił się nie kto inny jak Jean-Claude Van Damme, ale po trzech dniach zdjęć aktor zrezygnował z udziału w tej produkcji. Powodów było kilka, ale tym najważniejszym dla samej gwiazdy był występ w kostiumie, w którym w ogóle nie byłby rozpoznawalny. Dla twórców zaś sam aktor stanowił zupełnie inny problem. Był on po prostu za niski i na tle muskularnego Arnolda Schwarzeneggera wypadał wręcz komicznie. W tym momencie trzeba spojrzeć na fakt, że pierwsze szkice Predatora opisywały go jako ogromnego stwora, z długą szyją, głową podobną do psa i jednym wielkim okiem. Oczywiście wizerunek ten ma się nijak do tego, co ostatecznie ujrzeliśmy na ekranie, a ze wstępnych szkiców pozostał tylko ogromy stwór. Wszystko za sprawą mistrza w swoim charakteryzatorskim fachu - Stana Winstona, który wcześniej dał nam Obcego i Terminatora. To właśnie on poddał Predatora liftingowi, którego znamy z ekranów kin i telewizorów. Swoje dwa grosze dołożył też sam James Cameron, pomysłem którego były oryginalne szczęki kosmicznego łowcy. Tak czy inaczej ogrom pracy, jaki włożyli twórcy poza kadrem, aby Predator wyglądał tak jak wygląda i zachowywał się jak zaprogramowana maszynka do zabijania jest naprawdę imponujący.

Zmiany wystąpiły też w wielu innych elementach tej produkcji. Po tym, jak plan opuścił Jean-Claude Van Damme, ekipa zdecydowała się nie popełnić tego samego błędu i w roli Predatora obsadziła potężnie zbudowanego czarnoskórego Kevina Petera Halla, którego w pełnej krasie możemy zobaczyć dopiero jako pilota śmigłowca w ostatniej scenie filmu. Korekcie uległ też sam tytuł, który początkowo brzmiał „Hunter”. Twórcy wraz z rozwojem prac stwierdzili jednak, że taka postać zasługuje na coś bardziej oryginalnego i jak dziś doskonale wiemy, wcale się nie pomylili. Ostatnie zmiany tyczą się samego scenariusza, który aż pięciokrotnie już w trakcie realizacji zdjęć był zmieniany. Wszystko ze względu na budżet, który został przekroczony mniej więcej w… połowie trwania prac. Na szczęście zadowoleni z dotychczasowego materiału producenci dołożyli „kilka dolarów” i ostatecznie udało się sfinalizować całe przedsięwzięcie. Niestety kilka scen trzeba było wyciąć (w tym jedną z najbardziej spektakularnych w wykonaniu Schwarzeneggera, o którą rozpętała się niemała awantura), a inne całkowicie przerobić, jak choćby końcówkę, w której major Alan "Dutch" Schaeffer (Arnold Schwarzenegger) znajduje statek Predatora i zabija kosmitę jedną z jego własnych broni, nim ten zdąży uciec w kosmos.

O samych walorach czysto filmowych rozpisywał się nie będę, bo chyba każdy z nas doskonale zna atuty tej produkcji. Dość powiedzieć, że na dzień dzisiejszy film ten doskonale wytrzymuje próbę czasu. Przed premierą „Prometeusza” zasiadłem do całej serii „Alien” oraz do obu „Predatorów” i z czystym sumieniem stwierdzam, że obrazy te zaliczają się do wąskiego grona filmów sci-fi, które równie dobrze ogląda się teraz jak i przed 20-30 laty. To naprawdę fenomen i w tej materii nie ma się co spierać. Jako ciekawostkę dodam tylko fakt, że wersja Blu-Rray „Predatora”, jaką dane mi było zobaczyć jest w 100% oryginalną, zremasterowaną kopią tego obrazu, którą znaleziono w latach 90-tych, gdzieś w Europie Wschodniej. Choć ciężko w to uwierzyć, ale w USA nie udało się namierzyć ani jednej kompletnej kopii tego filmu, przez co mało brakowało, a już nigdy nie zobaczylibyśmy pełnej wersji tego dzieła w wydaniu cyfrowym.

„Predator” to bez wątpienia obraz ponadczasowy. To film kultowy, pomnik dla kina sci-fi, podwalina wielu kolejnych obrazów z tego gatunku. Do dziś wykorzystuje się wiele wątków stworzonych przez Johna McTiernana, a jednym z najczęściej wykorzystywanych swego czasu było stosowanie kamer termowizyjnych w celu pokazania, jak widzą kosmici, czy też inne postacie ze świata fantastyki. Obraz ten został okraszony niezapomnianymi kreacjami aktorskimi, świetnymi efektami specjalnymi, a przede wszystkim nowatorstwem i oryginalnością. To jest to, co wyróżnia go od setek innych podobnych produkcji. Stąd jego wielkość, niepowtarzalność, ponadczasowość. Jeżeli ktoś jeszcze nie miał przyjemności zetknięcia się z tym obrazem, to zachęcam do tego z całego serca. Choć liczy on sobie już sporo latek, nadal potrafi zrobić na widzach ogromne wrażenie. Przekonajcie się sami!

https://vod.plus?cid=fAmDJkjC