O filmach, serialach i gwiazdach filmu nie zawsze poważnie.

Rzucę na Ciebie urok

01 grudnia 2018, Karolina Antczak

The Chilling Adventures of Sabrina

Nie ma chyba dziecka lat dziewięćdziesiątych, które nie słyszałoby o Sabrinie. Przygody nastoletniej pół-czarownicy i jej sarkastycznego kota Salema pozostawały szalenie popularne w czasach swojej świetności: czy to w formie filmów, serialu animowanego czy najbardziej chyba znanego sitcomu. Kilka lat temu, w 2014 roku, powstała seria komiksów, w której zaprezentowano nieco inną wersję perypetii blondwłosej wiedźmy, rozdartej pomiędzy światem czarów i śmiertelników. “Chilling Adventures od Sabrina” miało eksplorować przede wszystkim wątek przynależności rodu Spellman do Kościoła Szatana, mroczne rytuały i tajemnicze przeznaczenie, które krok za krokiem prowadzi bohaterkę do upadku. Netfliksowy serial obiecał z kolei przenieść to wszystko na ekran. Brzmi naprawdę nieźle, zwłaszcza, że premiera miała miejsce w okolicy Halloween i była reklamowana jako idealna rozrywka na ten okres. To chyba przez ten podsycany nieustannie apetyt efekt końcowy rozczarowuje jeszcze bardziej.

Zaledwie szerokość rzeki oddziela Riverdale (tak, to Riverdale) od Greendale - miasteczka pozornie takiego jak wszystkie. Tylko, że w Greendale nadal żyją czarownice. I mimo niesprzyjających okoliczności, mają się dobrze. Jest ich wystarczająco dużo, by stworzyć sabat i oddawać w nim cześć Mrocznemu Panu, odprawiać rytuały i generalnie cieszyć się życiem. Gorzej, kiedy egzystuje się jako pół-czarownica, która musi dzielić czas (i duszę) pomiędzy świat ludzi, w którym ma szkołę, przyjaciół i kochającego chłopaka, oraz wiedźm, gdzie znajduje się jej dom i rodzina. Na dzień jej szesnastych urodzin przypada Mroczny Chrzest: rytuał, który na zawsze ma związać losy dziewczyny z Kościołem Nocy i tym samym na dobre oddzielić od śmiertelnej połowy. Problem w tym, że Sabrina zawsze musi iść pod prąd. I tym razem również zamierza korzystać z przywilejów swojego dualizmu najdłużej, jak się da.

Muszę przyznać, że netfliksowy serial zapowiadał się naprawdę dobrze. Co prawda zdawałam sobie sprawę, że nadal mamy do czynienia z produkcją z tej samej rodziny co Riverdale - ciężko spodziewać się po tym czegoś naprawdę wysokich lotów. Jednak opowieść o Archiem i spółce, pomimo całej infantylności i piętrzących się absurdów, pozostaje lekką, przyjemną w odbiorze rozrywką. W przypadku Sabriny ciężko jest operować nawet takimi sformułowaniami, bo ja serial dosłownie zmęczyłam. I nie było to do końca guilty pleasure. Przy ekranie trzymało mnie pragnienie przekonania się, jakie jeszcze - mówiąc dosadnie - idiotyzmy na mnie czekają. I pod tym względem się nie zawiodłam, bo im dalej w las (dosłowny i metaforyczny), tym głupiej.

W najnowszej Sabrinie kuleje przede wszystkim scenariusz, pełen dziur i nieścisłości - nawet jak na typowy odmóżdżacz dla nastolatków. Kolejnym grzechem na liście są płaskie jak kartka papieru postacie. Najbardziej porażająca jest głupota głównej bohaterki, która wydaje się być bezkrytycznie odrysowana od schematu typowej protagonistki młodzieżowych produkcji: wyjątkowa od urodzenia, lubiana, wiedząca wszystko najlepiej - ma przecież już szesnaście lat. Wykiwanie wiekowych wiedźm, rozwiązanie zagadki nad którą czarownicy głowią się od pokoleń albo pokonanie jakiś prastarych mocy to przecież także bułka z masłem. W obliczu takich sytuacji istnienie jakiejkolwiek magicznej szkoły - do której bohaterka ma uczęszczać i zgłębiać mroczne sztuki - nie wydaje się szczególnie potrzebne. Trudno powiedzieć coś na temat gry aktorskiej Kiernan Shipki, bo nadal nie jestem pewna, czy to ona zagrała Sabrinę w tak irytujący sposób, czy swoją grą po prostu dobrze oddała irytujący charakter swojej postaci.

Na jej tle nieco lepiej wypadają pozostali bohaterowie, przede wszystkim ciotki: Hilda i Zelda. Chociaż obie da się lubić, to właśnie ta druga jest chyba najbardziej pogłębioną psychologicznie bohaterką w całym serialu. Z pewnością duża w tym zasługa świetnej Mirandy Otto, która doskonale wciela się w surową, do cna lojalną czarownicę z wyjątkowo specyficzną moralnością. Sympatię budzi także chłopak głównej bohaterki, dobry i prostoduszny, choć zarysowany dość grubą kreską Harvey, oraz kuzyn Ambrose - sarkastyczny, a jednocześnie uroczy typ, który za swoje występki został skazany na areszt domowy, przez co przez większość czasu antenowego pomyka po posiadłości Spellmanów w szlafroku. Bardzo boli sporadyczna obecność Salema, który niestety stracił umiejętność wyrażania swoich myśli na głos.

Całość ratują właściwie tylko dekoracje. Oprawa wizualna przyciąga zwłaszcza w pierwszych odcinkach, których akcja toczy się w bliskim sąsiedztwie Halloween. Osobiście urzekła mnie dbałość o szczegóły, składające się na specyficzną, upiorno-kolorową atmosferę towarzyszącą temu świętu. Zachwyca także posiadłość Spellmanów, dopracowana w każdym detalu. Do gustu przypadły mi również ubrania Sabriny. Szkoda, że nie mogę powiedzieć tego samego o jej charakterze.

Miało być mrocznie, klimatycznie i strasznie, wyszło groteskowo (ale nie w tym pozytywnym sensie) i naiwnie. Sabrina, pomimo całej tej demonicznej otoczki, nadal jest typową nastolatką, znacznie bardziej irytującą niż w oryginalnym sitcomie. Fabuła ledwie dotyka naprawdę interesujących zagadnień, takich jak prawda o pochodzeniu Sabriny, śmierć jej rodziców czy kwestia mrocznego dziedzictwa jakie jej pozostawili. W rzeczywistości to kolejny serial o szkole i pierwszych miłostkach - pojawia się tu nawet obowiązkowy, wyssany z palca motyw trójkąta. Zdecydowanie zmarnowany potencjał.

https://vod.plus?cid=fAmDJkjC