FILM

Indiana Jones i Królestwo Kryształowej Czaszki (2008)

Indiana Jones and the Kingdom of the Crystal Skull
Inne tytuły: Indiana Jones 4

Recenzje (3)

Kto obawiał się, że sędziwy już aktor nie podoła roli krewkiego archeologa, bardzo się mylił. Indiana Jones wciąż jest w formie. Ma kapelusz, bicz i niebywałą charyzmę.

Tym razem Henry Jones Junior poszukuje tytułowego Królestwa Kryształowej Czaszki. Misję utrudniają mu Sowieci, którym dowodzi piękna i nieustraszona towarzyszka Irina Spalko. Cate Blanchett w roli ulubionego naukowca Stalina jest co najmniej interesująca. Kolorytu nadaje jednak inna pani - niezłomna wciąż zakochana w Indym Marion, której kreacji ponownie podjęła się Karen Allen. Genialnie radzi sobie również uzbrojony w nóż i grzebień Shia LaBeouf jako... Niech to może pozostanie tajemnicą.

Nowe dzieło Stevena Spielberga to wyśmienita porcja rozrywki. Wartka akcja, zdjęcia Janusza Kamińskiego, spektakularne sceny walki (chociażby popis szermierki), mnóstwo zwrotów, chciwy Ray Winstone, zabójcze mrówki, muzyka Johna Williamsa i przede wszystkim masa humoru.

Twórcy bardzo ładnie potrafili nawiązać do tradycji serii, przypominając kilka kultowych już scen i motywów, które znamy z poprzednich części. Mamy więc rozanielone studentki czy węże, których panicznie boi się nasz bohater. Pojawia się nawet Henry Jones Senior w osobie Seana Connery'ego, choć tylko na fotografii.

Samemu filmowi brakuje tylko jednej rzeczy. Równie brawurowego co reszta finału. Kosmiczne zakończenie pozostawia niestety pewien niesmak. Na szczęście wszystko rekompensuje szelmowski uśmiech Forda.

To już nie jest Indiana Jones.. to porażka

Jestem wielkim fanem filmów z Harrisonem Fordem, można powiedzieć, że wychowałem się na Gwiezdnych Wojnach i Indiana Jones'ie, które to wypromowały owego aktora. Zawsze jak słyszałem nazwisko tego aktora, miałem przed oczami nieśmiertelny kapelusz, skórzaną kurtkę i scenę z "Poszukiwaczy Zaginionej Arki", kiedy to Indy jedyn strzałem załatwia na bazarze szermierza. W pamięci utkwiły mi też sceny z "Świątyni Zagłady", kiedy Indy znajduje tajemne przejście do świątyni, zostaje prawie zabity, Willie go ratuje, po czym ponownie sama uruchamia mechanizm pulapki. W "Świętym Gralu", ojciec Indiego zostaje postrzelony i dr Jones Jr musi dać radę wszystkim próbom i odnaleźć Świętego Grala. W każdej z tych części są momenty, które na długo potrafią utkwić w pamięci, z uwagi na element zaskoczenia. W najnowszej części jest jedna taka scena pod koniec i utkwi w pamięci tylko dlatego, że absolutnie nie pasuje do tego filmu i nigdy w nim nie powinna się znaleźć!
Sam film zapowiada się na początku bardzo dobrze, z drobnym wyjątkiem świstaka (?), który wprowadza komiczny element do w gruncie rzeczy, poważnej sytuacji. Później od razu Jones zostaje zdradzony przez swojego "znajomego" (który potem znowu do niego wraca, po czym zdradza, po czym pod koniec znowu się pojednają) Następnie jest już tylko gorzej. Indy przeżywa bez zadraśnięcia wybuch nuklearny, odkrywa grobowiec, do którego wejście de facto jest dziecinnie proste, przedziera się przez dżungle, unika bez trudu morderczych mrówek, kul, śmierci przez utonięcie, zatrucie... wszystko bez ani jednej ryski ani oznaki zmęczenia. Nawet podczas walki od razu widać, że Jones nawet jakby tylko stał w miejscu to by wygrał. Indiana to nie jest Bond, to nie jest Neo z Matrixa, tylko normalny człowiek, więc powinny być zachowane chociaż resztki realizmu. Indy powinien przynajmniej otrzeć się o śmierć, powinien dostać nożem, zostać postrzelony, lub przynajmniej stanąć przed jakimś ciężkim wyborem. A tutaj.. no cóż nie ma kompletnie nic z tych rzeczy, tylko bezsensowne parcie naprzód niszcząc wszystko po drodze.
Oglądając to miałem wrażenie, że przyszedłem na zły film. Pomieszanie ET, Alien vs Predator, Mumi, Matrixa i Archiwum X. Po prostu film jest tak przeładowany efektami i bezsensownymi dodatkami, że zatracił całkowicie sens. To już nie jest film o słynnym archeologu, to jest film który pokazuje tylko i wyłącznie do czego zdolni są dzisiejsi graficy i animatorzy. Jeżeli ktoś tak jak ja kochał Jonsa za to kim był w poprzednich częściach, niech nie idzie na ten film. Jedyne co zostało po starym Jonsie to kapelusz i kurtka, jednak człowiek, który je nosi już na nie nie zasługuje.

Indiana indeed

"Indiana Jones i Królestwo Kryształowej Czaszki" to koszmarny tytuł, po którym spodziewać by się można wszystkiego najgorszego. Ale nie jest źle.. Profesor Henry Jones Junior pojawia się w 1957 roku wywleczony z samochodowego bagażnika przez żołnierzy Specnazu w samym środku Strefy 51, gdzie zmuszony jest odnaleźć skrzynię z, a jakże, zmumifikowanymi zwłokami kosmity. Pośród tajemnic strzeżonych przez Amerykanów mignie także inne znalezisko "jeszcze doktora" Jonesa. Grzyb nuklearnej eksplozji wyrasta na niebie, a potem jest już tylko lepiej- ucieczki, pogonie, podróże i bijatyki- wszystko w starym dobrym stylu, choć nie bez wpływu "nowego kina nowej przygody" a'la "Piraci z Karaibów". Brakuje tylko ostrych niczym smagnięcie biczem komentarzy Indiany, czyżby wiek przytępił mu sarkastyczne poczucie humoru? Końcówka zdecydowanie wyhamowuje i mimo wizualnej spektakularności pozostawia niedosyt. Zabawna i trafiona jest jedynie pointa rozwiewająca wątpliwości, czy przyszedł już czas na młodszą wersję archeologa awanturnika. "Królestwie.." zabrakło ironicznego dystansu "Ostatniej krucjaty", gdzie okazało się, że Jones jest synem Bonda, no i Sowieci wypadają dużo "bladziej" w stosunku do nazistów, jednak jeśli ten odcinek ma być początkiem nowych demolek naszego ulubionego stróża dziedzictwa kulturowego, to ja jestem za. I jeszcze jedno- pomijając kosmitów i psychomagnetyczne właściwości kryształowych czaszek, trafiła się tu dużo większa niedorzeczność- ulubienicy Stalina Irinie Spalko granej przez Cate Blanchett w środku strzelaniny zacina się kałasznikow. Klik, klik, klik.

Więcej o filmie:


https://vod.plus?cid=fAmDJkjC