Aktor wcielił się w Iana - bogatego prawnika, właściciela luksusowej willi położonej tuż nad oceanem, lekkoducha i playboya. Szybko zawiera znajomości z ładnymi paniami, wykorzystuje je, a następnie równie szybko je porzuca. Tak zrobił m.in. z pewną Polką (w tej roli Agnieszka Grochowska), która do Los Angeles przyjechała pracować "na czarno". Miasto Aniołów ją jednak nie usidliło. Zrobił to Ian, wpędzając ją w ciążę. Teraz musi dojść z nim do porozumienia i zadecydować o dalszych losach dziecka.
Po raz kolejny polscy reżyserzy próbują wmówić widzowi, iż kimś o wyglądzie Agnieszki Grochowskiej mężczyzna jest w stanie zainteresować się dopiero gdy ta zajdzie w ciążę. Autorzy "Małej Wielkiej Miłości" ponawiają bowiem schemat komedii "Tylko mnie kochaj", w której to dzieciak jest wytrychem do serca ukochanego. Jednak nie fakt, iż Grochowska marnuje się w podobnych produkcjach, jest największą bolączką oglądającego nowy film Łukasza Karwowskiego. Jest nią przede wszystkim wszechogarniająca nuda, ziejąca z licznych i długich panoram Los Angeles i Warszawy, sztampowych zdjęć romantycznych scen w strugach deszczu, a także nachalna promocja anglojęzycznych utworów zespołu Myslovitz. Boli również fakt, iż Polski Instytut Sztuki Filmowej dofinansował produkcję, portretującą Polaków jako imbecyli nie potrafiących sklecić zdania w języku angielskim, a stolicę jako siedlisko zmanierowanych homoseksualistów i mieszkań, w których dodatkowym lokatorem jest szczur.
Jedyne co cieszy po obejrzeniu "Małej Wielkiej Miłości" to refleksja, iż rzeczywiście świat przed Polakami, szczególnie tymi zdolnymi, stoi otworem. Miło by było jednak, aby obraz ojczyzny jaki wywożą z kraju i pokazują innym, nie przywodził na myśl anegdotycznej prowincji z niedźwiedziem polarnym spacerującym po ulicy.