FILM

Klucz do wieczności (2015)

Self/less
Inne tytuły: Selfless

Recenzje (1)

Filmy Tarsema kojarzą mi się z hipnotycznymi zdjęciami, zachwycającymi feerią barw - wystarczy wspomnieć o "Magii uczuć". Bogatszą paletą dysponuje chyba tylko Bryan Fuller. Dziwią mnie więc toporność i bezsensowne rozwiązania fabularne w "Kluczu do wieczności". Kto widział kultowe "Twarze na sprzedaż", ten właściwie zna już fabułę, Singh nie ukrywał inspiracji Frankenheimerem.

Sir Ben Kingsley wciela się w postać barona rynku nieruchomości. Damian może pozwolić sobie na wszystko, poza zdrowiem - postępujący nowotwór powoli odbiera mu życie. Zdesperowany sięga po drastyczną metodę. Udaje się do laboratorium z medycznego półświatka, gdzie niejaki dr Albright (Matthew Goode) ma dla niego ludzkie części zamienne. I to nie uszkodzony rakiem organ, ale całe ciało. Po zabiegu Damian, już w nowym ciele Ryana Reynoldsa, zdaje sobie sprawę, że coś jest nie tak. W halucynacjach widzi pole bitwy, kobietę i chore dziecko. Dowiaduje się, że ciało zastępcze wcale nie zostało wyhodowane, a należało do żołnierza, Marka.

To był materiał na arcydzieło. Uniwersalna dyskusja o granicach ludzkiego życia i walki o nie zawsze intryguje i nie potrzebuje ozdobników. Twórcy byli jednak innego zdania. Zamiast rozwinąć wątek psychologiczny, drugą połowę filmu zamienili w podrzędną sieczkę w stylu "zabili go i uciekł". Błędem było także obsadzenie Reynoldsa w roli młodego Damiana. Sir Kingsley pojawia się na ekranie tylko przez kilka minut i jak zwykle nie zawodzi. Dotyczy to także Matthew Goode'a (w końcu Brytyjczycy są najlepszymi czarnymi charakterami, nieprawdaż?). Za to Ryan Reynolds wykreował kolejną, drewnianą postać. Jego popisowy występ w "Głosach" zapowiadał zwyżkę formy. Wygląda jednak na to, że to był jednorazowy wyskok.

Więcej o filmie:


https://vod.plus?cid=fAmDJkjC