Fabuła "We Are Your Friends" składa się wyłącznie z wysłużonych, przewidywalnych klisz. Główny bohater, Cole (Zac Efron), wierzy, że podbije świat muzyki elektronicznej. W końcu w dzisiejszych czasach do sławy potrzebny jest laptop i jeden chwytliwy beat. Młodego idealistę wspierają, niczym trzej muszkieterowie, oddani kumple z dzieciństwa. I w tym wypadku dobór postaci jest oczywisty - mamy osiłka, kujona i łamacza damskich serc.
Podczas koncertu w klubie Cole przypadkiem poznaje Jamesa Reeda (Wes Bentley) – DJ-a po trzydziestce, którego gwiazda zaczyna blaknąć. Doświadczony muzyk bierze go pod swoje skrzydła i próbuje pomóc w napisaniu pierwszego hitu. Nie wie, że Cole na tej samej imprezie spotkał jego dziewczynę (Emily Ratajkowski) i zakochał się w niej.
W "We Are Your Friends" najmniej jest samej muzyki. Kulisy procesu twórczego zostały ograniczone do minimum. Jedyna ciekawa sekwencja to ta, w której Cole wyjaśnia, jak DJ-e wykorzystują rytm bicia serca imprezowiczów, a na ekranie pojawia się seria infografik.
Scenariusz rozczarowuje. Co chwilę wkradają się utarte schematy, które są w stanie przetrawić tylko programy MTV. Impreza przy basenie, wyjazd do Vegas, chęć wyrwania się z nudnej dzielnicy tworzą festiwal banałów. Niemal fizyczny ból sprawia oglądanie na ekranie Emily Ratajkowski, której największym osiągnięciem był dotychczas występ w teledysku Robina Thicke'a (i tak chyba pozostanie). Całość ratuje zaskakująco naturalny i swobodny Zac Efron, który już dawno pozbył się łatki "High School Musical". Z największą przyjemnością ogląda się Wesa Bentleya w roli Jamesa Reeda. On jako jedyny w tym filmie jest w pełni szczery w rozważaniach o muzyce i show biznesie.
Jeżeli szukacie niewymagającego myślenia kina na zakończenie wakacji, to "We Are Your Friends" będzie niezłym wyborem. Imprezowy soundtrack, plenery doliny Hollywood oraz sceny z festiwali pozwalają zachować ostatnie tchnienie lata. Fanów muzyki elektronicznej odsyłam do obejrzenia "Edenu", może ciut przegadanego, ale o niebo ciekawszego dzieła.