Maria Enders (Juliette Binoche) jest wielką gwiazdą, która w swojej karierze osiągnęła już właściwie wszystko. Właśnie otrzymała kolejną propozycję roli. Kilkanaście lat temu zagrała przebojową uwodzicielkę w sztuce uznanego dramatopisarza, a teraz ma wcielić się w rolę tej drugiej - uwodzonej. Młodszą kobietę ma zagrać obecna gwiazdka Hollywood, Jo-Ann Ellis (Chloë Grace Moretz). Marii w przygotowaniach do roli pomaga jej asystentka Valentine (Kristen Stewart).
Olivier Assayas chciał opowiedzieć o zbyt wielu rzeczach naraz. Wziął na warsztat problem radzenia sobie z upływem czasu, próbował naszkicować wyraziste bohaterki z dwóch pokoleń, pragnął też pokazać świat kina od wewnątrz, z agentami, fotografami, ceremoniami i wszystkimi niuansami, ukrywanymi na co dzień gdzieś głęboko. Okazało się, że wszystkiego tu za dużo, a przez to oglądanie filmu bywa męką. Rozgrzebując tak wiele wątków, reżyser nie skupił się na żadnym z nich. Chociaż Maria Enders jest główną bohaterką, to ciężko się czegoś o niej dowiedzieć.
Na tle chłodnej i niedostępnej Juliette Binoche, która pomimo tylu świetnych ról, w Polsce wkrótce będzie pamiętana jedynie jako twarz banku, jasno świeci natomiast Kristen Stewart - zupełnie inna niż ta, którą zna się z popularnej sagi o wampirach. Valentine, w którą wciela się amerykańska aktorka, jest zawsze w cieniu swojej szefowej, co świetnie sportretowała Stewart. To zdecydowanie najciekawsza postać w całym obrazie.
"Sils Maria" to kino, które chce być postrzegane jako ambitne, ale gubi się w swoich pomysłach. Na tle wybitnego filmu "Premiera" Johna Cassavetesa, podejmującego podobną tematykę, dramat Oliviera Assayasa wypada wyjątkowo słabo.