Pełne prawa wyborcze Brytyjki otrzymały o dekadę później niż Polki. Przez kilkadziesiąt lat pokojowo upominały się o swoje miejsce w społeczeństwie, w którym nie miały żadnego głosu, chociaż na czele imperium tyle razy stawała królowa. Brytyjki pracowały, przynosiły do domu pensje, ale decyzje w ich sprawach, w sprawach ich dzieci, podejmowali mężowie i ojcowie. Gdy miały własne zdanie, uznawane były za histeryczki. Gdy szły na demonstrację, traktowano je jak przestępczynie. Policja poddawała je wnikliwej inwigilacji, rozpracowywała, przeszukiwała domy. Prasa milczała o ich apelach. Gdy w końcu czara goryczy się przelała, wyszły na ulice, inspirowane słowami Emmeline Pankhurst (w filmie gra ją Meryl Streep). Naprawdę wypowiedziały posłuszeństwo patriarchalnemu społeczeństwu.
Sarah Gavron wespół ze scenarzystą Abi Morgan ("Wstyd") burzliwe wydarzenia z lat nastych XX wieku pokazuje oczami fikcyjnej postaci - prostej praczki Maud (idealna w tej roli Carey Mulligan). Dziewczynę poznajemy, gdy nawet w najśmielszych snach nie kwestionuje zastanego porządku. Jednak i ona stopniowo zaczyna pewne rzeczy dostrzegać. Zaczyna rozumieć, że może wieść inne, lepsze życie. Decyduje się podjąć o nie walkę.
Jest "Sufrażystka" lekcją historii, którą warto odrobić. Jest też dramatem o dojrzewaniu i buncie, niezgodzie na niesprawiedliwość. Jest wreszcie hołdem i podziękowaniem za walkę, które tamte kobiety stoczyły w imieniu współczesnych Europejek. W dodatku to wszystko przedstawione jest z werwą, pomysłem, momentami nawet w stylu kina akcji. Sporo jak na jeden dramat kostiumowy.