Rosie (Lily Collins) i Alex (Sam Claflin) znają się od dzieciństwa. Od najmłodszych lat mówią sobie wszystko - on dzieli się z nią swoimi dziwnymi snami, a ona, jako nastolatka, opowiada mu o swoim pierwszym razie. Alex wyjeżdża jednak z rodzinnego Dublina na studia w odległym Bostonie, a ich wieloletnią przyjaźń czekają ciężkie i dramatyczne chwile.

Wyreżyserowana przez Christiana Dittera "Love, Rosie" to urocza, słodka i do bólu przewidywalna opowiastka o wielkiej miłości. Rosie i Aleksowi na przeszkodzie staje dosłownie wszystko. Oboje wiążą się z nieodpowiednimi partnerami, a kiedy wreszcie mają okazję powiedzieć, co tak naprawdę do siebie czują, to albo nie mają odwagi, albo ktoś lub coś im to uniemożliwia. W pewnym momencie staje się to nieznośnie irytujące i widz czeka tylko na to, kiedy tych dwoje wreszcie będzie razem.

Trzeba przyznać, że Lily Collins i Sama Claflina ogląda się na ekranie całkiem przyjemnie. Są młodzi, energiczni i czuć między nimi prawdziwą chemię. Nie zmienia to jednak faktu, że Christian Ditter przesłodził swoje dzieło.

"Love, Rosie" to ekranizacja popularnej powieści Cecelii Ahern, "Na końcu tęczy". Bez wątpienia poprzedni film na postawie książki tej autorki, "PS Kocham cię", udał się dużo bardziej.