Albert (Seth MacFarlane) nie jest odważnym kowbojem. Nie jest nawet kowbojem, lecz pasterzem, zresztą kiepskim, wypasającym owce. Na dodatek facet jest nieprzystosowany (według niego na Zachodzie wszystko jest złe), zakompleksiony i sfrustrowany. Nic dziwnego więc, że rzuca go dziewczyna (Amanda Seyfried), która ucieka w ramiona majętnego, charyzmatycznego wąsacza (Neil Patrick Harris). Kiedy jednak zrezygnowany postanawia uciec do San Francisco, w miasteczku pojawia się Anna (Charlize Theron).
Nieprzypadkowo wspomniałam o "Zack i Miri kręcą porno", jest bowiem w stylu MacFarlane'a coś z kina Kevina Smitha. Wulgarność, wręcz obsceniczność, brak poprawności politycznej, a pod spodem historia fajnego, wrażliwego faceta. Trochę nieudacznika, trochę nerda, na pewno dziwaka, takiego, na którym w końcu pozna się jakaś piękność. Dodatkowym atutem nowego dzieła twórcy "Teda" jest osadzenie historii na coraz skuteczniej "reaktywowanym" Dzikim Zachodzie. MacFarlane podchodzi do tematu absurdalnie i prześmiewczo, co zapewnia mnóstwo błyskotliwych spostrzeżeń (kapitalny wątek ze zdjęciami), fajnych przerysowań (bijatyka w saloonie) i generalnie sprawdzonych patentów przerobionych ma westernową modłę (motyw z pociągiem). Są niegłupie dialogi, gagi, które autentycznie bawią i cudowna, nieustannie roześmiana Charlize Theron, której w końcu nie obsadzono w roli sopla lodu (co ostatnio jest nagminne). Brawa też za wszystkie gościnne występy, których jest całkiem sporo, choć niektóre w wariancie minimirko. Jest jednak jeden problem. Odrobina wulgaryzmów, płynów ustrojowych tu i tam jeszcze nikomu nie zaszkodziła, ale w przypadku "Milion sposobów..." są one zbyt częste, zbyt dosadne, obleśne, przez co znacznie spada poziom obrazu, a nic nie zyskuje aspekt komediowy.
Ten film mógłby być pikantnym, przewrotnym, nieco niepoprawnym westernem i love story w jednym, a jest filmem, w którym za dużo jest... kupy.