Historia zainspirowana została prawdziwymi wydarzeniami. Podczas rejsu kutra dochodzi do wypadku i rybacy trafiają do mroźnych wód Oceanu Atlantyckiego. Przeżywa tylko jeden z nich.
Obraz Baltasar Kormákur przez długi czas jest kolejnym filmem o walce o przetrwanie, o samotnym zmaganiu się z naturą i własnymi słabościami. O tym, jakie myśli przychodzą do głowy człowieka, w obliczu śmierci, jakie bariery pokonuje, jakich rzeczy jest w stanie dokonać, by przeżyć. Nasz bohater przeżywa.
Sześć godzin po wypadku, płynąc wpław w lodowatej wodzie, rozmawiając z mewami i bezskutecznie próbując zwrócić uwagę innych łodzi, dociera na brzeg. Większość filmów kończy się w tym właśnie miejscu, tu Kormákur wykazuje się oryginalnością i kontynuuje swoją opowieść. Obserwujemy, co dalej dzieje się z cudownie ocalałym rozbitkiem. Jedni widzą w nim bohatera, inni potwora. Lekarze niedowierzając, robią z niego królika doświadczalnego. Sam Gulli też niekoniecznie odnajduje się w tej sytuacji, rozdarty pomiędzy wdzięcznością, a poczuciem winy.
"Na głębinie" nie jest wielkim kinem - ani jako dramat katastroficzny, ani jako dramat obyczajowy. To jednak dobry, wielowarstwowy, pełen surowych emocji film.