FILM

Mr. Brooks (2007)

Recenzje (2)

Tytułowy bohater (Kevin Costner) jest uznanym biznesmenem i filantropem. Ma piękną żonę i nieco zagubioną córkę, którą bardzo kocha. Ma również mroczną stronę osobowości, niejakiego Marshalla (William Hurt). Podczas gdy Brooks modli się o wyjście z morderczego nałogu, bladolice alter ego wciąż namawia go do zabijania. Kiedy jedno z krwawych dzieł zostaje uwiecznione na fotografii, a autor zdjęć zaczyna szantażować naszego biznesmena, Marshallowi tylko w to graj. Tym bardziej, że piękna i utalentowana detektyw Tracy Atwood (Demi Moore) zaczyna deptać mu (im???) po piętach.

Reżyser i scenarzysta Bruce A. Evans pełnymi garściami czerpał z klasycznej powieści Roberta Louisa Stevensona "Dr Jeckyll i mr Hyde". Pan Brooks cierpi na rozdwojenie jaźni. Potrafi być kochającym mężem, ojcem i przyjaznym szefem, a równocześnie okrutnym mordercą. Aby przejść ze strony dobra na stroną zła nie potrzebuje bynajmniej magicznej mikstury. Wszystko dokonuje się w jego głowie.

Szkoda, że twórcy zdecydowali się na tak łopatologiczny zabieg, jakim jest ukazanie dwóch stron osobowości poprzez zaangażowanie dwóch różnych aktorów. Costner potrafił wiarygodnie odegrać emocje targające kreowaną przezeń postacią, natomiast Hurt całkowicie położył swoją rolę - jest żałosny, a nie demoniczny. Jeśli Demi Moore miała kiedykolwiek talent aktorski, to jej chirurdzy plastyczni musieli go odessać lub wyciąć. Artystka wygląda świetnie, szczupłe biodra i uda, piękna sylwetka, ale co z tego, skoro gra nieprzekonywająco. Zachowuje się na ekranie jak zbuntowana nastolatka, a przecież w przypadku Atwood mamy do czynienia z dojrzałą, logicznie myślącą panią detektyw.

"Mr. Brooks" stanowi ciekawe pole do analizy dla kobiet (wpływ ojców na córki) i mężczyzn, którzy są ojcami córek (strach o dziecko i przed dzieckiem). Jest również przykładem nietrafnie wykorzystanego obiecującego pomysłu.

Dwa oblicza

Tytułowy Mr. Brooks (Kevin Costner) jest spokojnym, sympatycznym i szanowanym człowiekiem. Ma udaną rodzinę i odniósł sukcesy w pracy.
Nikt sobie nie zdaje sprawy, że towarzyszy mu jego mroczne alter ego (William Hurt), które popycha go do popełniania brutalnych morderstw na niewinnych ludziach. Morderstwa stają się dla nich rozrywką, miłą odskocznią od rzeczywistości, którą popełniają tak precyzyjnie, że nikt nie jest w stanie ich zdemaskować. Wszystko do czasu, kiedy pojawia się detektyw Attwood, której profesjonalizm zadziwia samego Brooksa…
Thriller Bruce’a Evansa zapowiada się bardzo dobrze: mroczna psychika pozornie zwyczajnego bohaterka, jego walka z demonami, wykazywanie morderczych skłonności przez jego córkę Jane, konfrontacja z uzdolnioną detektyw i jej własne problemy, z którymi musi się zmierzyć…
Istotnie mamy tu kilka zaskakujących zwrotów akcji, atrakcyjną Demi Moore, która dobrze sobie radzi w rolach twardych kobiet, unikanie prostych odpowiedzi… i to wszystko.
Niestety wszystkie wspomniane interesujące wątki zostały przedstawione bardzo powierzchownie i płytko. Słabo ukazano skomplikowany portret Brooksa, tego, co czuje, punkt jego widzenia, jak i jego relacje z otoczeniem i panią detektyw. W przeprowadzaniu śledztwa, sferze psychologicznej, brak napięcia, klaustrofobicznej atmosfery, wyczucia psychologicznego. Zamiast tego mamy wiele efektownych scen przemocy i wiele nużących scen. Niestety nawet sfera wizualna nie zachwyca. Widzimy nużące dialogi Brooksa ze swoim alter ego, obiecujące tropy prowadzące donikąd. Mógł być to interesujący dramat psychologiczny, kino akcji, przerażający thriller. Mając do czynienia z tak beznamiętnym, nieprzemyślanym obrazem, nawet brutalne morderstwa Brooksa wywołują jedynie znużenie… To dobrze, że twórcy usiłowali uciec od sztampowych rozwiązań, jednak do tego potrzeba mieć jakiś sensowny pomysł, a przede wszystkim potrafić wzbudzić emocje.

Więcej o filmie:


https://vod.plus?cid=fAmDJkjC