Początek jest sielski. Dumny z heroicznych dokonań Spider-Man zamierza wreszcie oświadczyć się ukochanej. Śliczna Mary Jane akurat debiutuje jako piosenkarka na Broadwayu, co jest spełnieniem marzeń każdego artysty. I w tym miejscu musi wydarzyć się wielkie "bum!", bo inaczej nie byłoby filmu. Z kosmosu przylatuje więc czarna maź, która wchodzi w symbiozę z bohaterem i sprawia, że sympatyczny chłopak z sąsiedztwa staje się napuszonym, żądnym zemsty na zabójcy wuja (bo to jednak nie był ten facet, który został za to dawniej ukarany) cymbałem, oglądającym się za dziewczętami. W tym czasie Flint Marko, więzień na gigancie, wchodzi w interakcję z piaskiem. Po chwilowym zawirowaniu przybiera postać Sandmana, który wyładowuje własne frustracje na Spider-Manie i mieście Nowy Jork. Parker potyka się również z mszczącym się za ojca Harrym Osbornem oraz fotografem-wolnym strzelcem Eddiem Brockiem.
Jak przystało na obraz według scenariusza o komiksowym rodowodzie, animacja w "Spider-Manie 3" jest bez zarzutu. Ale poza tym produkcja okazuje się długa i nudną historią o walce z ciemnymi stronami ludzkiego umysłu. Czarny Człowiek Pająk i czerwony Człowiek Pająk próbują się zniszczyć - najpierw jako dwóch w jednym, potem jeden na jednego. Strzelają pajęczymi nitkami i kulkami, sprzymierzają się z Sandmanem i/lub synem Goblina na oczach Mary Jane. Barokowa gra aktorów uwydatnia emocje targające wykreowanymi przez nich postaciami. I w porządku, tego wymaga konwencja filmu o superbohaterze. Tylko dlaczego akcja tak bardzo się wlecze?!
Akcja „Spider-Mana 3” rozpoczyna się praktycznie w tym samym miejscu, w którym skończyła się w części drugiej. Peter i Mary Jane w końcu stają się parą. Ponadto wreszcie większość ludzi postrzega Spidey’a jako prawdziwego bohatera, a nie ukrywającego się za maską złoczyńcę. Chłopak staje się gwiazdą, wszyscy go kochają, wszędzie widnieją plakaty z jego imieniem. Niestety wewnętrzna euforia nie trwa długo, a powodem tego jest zupełnie inna sytuacja Mary Jane. Jej kariera aktorska nagle ulega załamaniu, co automatycznie przekłada się na związek z ukochanym mężczyzną. Postępujący kryzys niespodziewanie wznieci pomiędzy kochankami kłótnię konsekwencją, której będzie rozstanie… W międzyczasie targany nieustanną chęcią zemsty na „Spider-Manie”, Harry Osborn, podobnie jak jego ojciec przywdziewa kostium Goblina i wyrusza na ulice Nowego Jorku, aby wyrównać rachunki z „mordercą” rodzica. To jednak jeszcze nie wszystko… Na arenie światowych superzłoczyńców pojawia się kolejny czarny charakter, Flint Marko. Po ucieczce z więzienia zdesperowany bandyta postanawia ukryć się przed policyjnym pościgiem na terenie laboratorium wojskowego, w którym odbywał się eksperyment demolekularyzacji cząsteczek fizycznych. Marko przez przypadek dostaje się w pole rażenia badania i jego DNA łączy się z piaskiem, powodując rozpad ciała Flinta na molekuły. Chwilę później odradza się on jako Sandman – Człowiek z Piasku, który bardzo szybko stanie się zawziętym wrogiem Spidey’a… „Nie martwcie się”, to jeszcze nie koniec problemów Petera, wszak zło nie tylko rodzi się na ziemi. Kiedy lista jego wrogów niepokojąco wzrastała, z kosmosu spada meteoryt, a wraz z nim ciało obce – żywiący się adrenaliną Symbiot… Przypominające mazistą substancję stworzenie ukradkiem dostaje się do mieszkania Parkera i w nocy łączy się z jego strojem. Teraz Symbiot i Spider-Man stają się jednym organizmem i wzajemnie spełniają swoje pragnienia, niestety ze zgubnym skutkiem dla Petera. Z dnia na dzień zatraca się on we własnej mocy, która po „fuzji” gwałtownie wzrosła. Nagle budzą się w nim dzikie instynkty i ukierunkowują jego czyny na złą drogę… To jednak wciąż nie koniec. Kiedy chłopak spostrzega, że staje się potworem próbuje pozbyć się symbionta. Udaje mu się to w momencie, gdy poznaje jego słabość, niestety bardzo szybko pasożyt znajduje sobie nowego żywiciela, zaprzysięgłego wroga Parkera, Eddiego Brocka i zamienia go w zabójczo niebezpiecznego Venoma… Na horyzoncie znika ostatni promień światła… Pozbawiony wsparcia Spider-Man decyduje się stanąć do walki ze swoimi wrogami. Jest niemal pewny, że w pojedynku z tak potężnym złem czeka go śmierć… W oczach ludzi wzbiera trwoga, z serca Mary Jane ulatuje nadzieja, telewizyjny spiker ogłasza: „To już koniec Spider-Mana…”
„Najlepszy z dotychczas nakręconych Pająków…” to był pierwszy komentarz, jaki przeczytałem na temat tej produkcji. Sumując wszystkie informacje, zdjęcia z planu, trailery oraz doniesienia prasowe związane z tym filmem, powyższy cytat pasował mi do tego jak ulał. Do kina jechałem ogromnie podniecony z nastawieniem, że z powrotem do domu wrócę karetką. Ostatecznie kierował kolega, ale nie było to w żaden sposób związane z tym, iż seans całkowicie wyczerpał moje szare komórki. „Spider-Man 3” faktycznie okazał jednym wielkim fajerwerkiem technicznym, jednak do filmu totalnego troszeczkę mu zabrakło. Czy jest to część najlepsza? Zależy, kto co lubi. Moim zdaniem najnowsze przygody Człowieka Pająka to kolejna bardzo dobra historia, poziomem trzymająca klasę swoich poprzedników. Na pewno jest to jeden z najlepiej dopracowanych obrazów wszechczasów, gdzie efekty komputerowe powalają formą i perfekcją. Cóż z tego, skoro ogromny natłok informacji związany z ilością głównych postaci w wielu miejscach na ekranie wprowadzał tak ogromne zamieszanie, że ciężko było się w tym wszystkim odnaleźć. Ale po kolei…
Na pewno każdy zwrócił uwagę jak bardzo musiałem rozbudować opis właściwy tej produkcji, aby w ująć w nim wszystkie najważniejsze wątki, które zobaczycie. Wierzcie mi, że jest to tylko 1/100 tego, co zaserwowali nam twórcy. W części trzeciej Raimi zamyka większość tematów rozpoczętych we wcześniejszych filmach. Trzy najważniejsze z nich to: miłość Petera do Mary Jane – czy im się w końcu ułoży?; przyjaźń pomiędzy Peterem i Harrym – czy zakończą własne spory, czy staną ze sobą do walki?; poczucie winy Petera za stratę wujka – czy faktycznie mógł on zapobiec jego śmierci? Odpowiedzi na każde z tych pytań znajdziecie w tym obrazie, tego możecie być pewni. Jednak czy będą one dla was wystarczające, zadecydujecie po seansie? Powiem tak, co najmniej jedna kwestia mocno mnie rozczarowała. Jaka? Tego już zdradzić nie mogę, żeby nie popsuć wam projekcji. Poniekąd podejrzewałem, że tak to wszystko może się zakończyć, choć cały czas pozostawał pewien „X”, który gryzł moją ciekawość - czy Spider-Man znajdzie sojusznika w którymś ze swoich wrogów, czy być może z pomocą przyjdzie mu Kobieta-Kot, bo przez pewien czas i taka plotka krążyła po Internecie. Kiedy w obsadzie znalazła się Bryce Dallas Howard niemal już byłem pewien, że plotka się potwierdzi, a tu taka niespodzianka… Pani Howard na planie faktycznie pojawiła się, jednak nie jako Kobieta-Kot, ale jako Gwen Stacy – pierwsza miłość Petera… W momencie, gdy połapałem się „co z czym się je” złapałem się za głowę, myśląc: „No ładnie, w części drugiej miłosny galimatias przeżywała Mary Jane (patrz recenzja „Spider-Man 2”), to teraz przyszła kolej na Petera – no to się wszystko „potamteguje”. Na efekty długo czekać nie musiałem, bo już pierwsze spotkanie pomiędzy Gwen i Parkerem zapachniało ckliwym romansem. Na domiar złego Raimi porwał się na świętość, którą zresztą sam stworzył – magiczny pocałunek pomiędzy Spider-Manem i Mary Jane (scena z części pierwszej, kiedy Spidey ratuje pannę Watson przed opryszkami, a ta w podzięce, gdy ten wisi do góry nogami, odkrywa kawałek jego maski i obdarowuje namiętnym pocałunkiem – to słynne ujęcie, zajęło 2 miejsce w rankingu najbardziej pamiętnych pocałunków filmowych.). Tym razem zaszczyt „podwieszanego buziaczka” przypadł Gwen Stacy. Nie wiem jak inni miłośnicy wcześniejszych opowieści o Człowieku Pająku, ale ja w tym momencie poczułem, że jedno z najlepszych ujęć w całej trylogii zostało sprofanowane… A był to dopiero początek. Kiedy iskierka namiętności zabłysnęła pomiędzy Peterem i Gwen, Mary Jane podejrzewając, że jedno do drugiego czuje „miętę przez rumianek”, sama postanowiła poszukać wsparcia w ramionach Harrego. I tak zamiast ostrego filmu akcji otrzymujemy pachnący banałem romans, w którym każdy jest nieszczęśliwy… Te miłosne rozterki głównych bohaterów regularnie co pięć minut przerywane są wstawkami mającymi nas wprowadzić w temat przyszłych przeciwników Spider-Mana. Reasumując pierwsze 30 minut (poza niesamowitą sceną katastrofy budowlanej, w której zawieszony na olbrzymiej wysokości dźwig niszczy ściany wieżowca) to istny teledysk, w którym kadry i wydarzenia zmieniają się jak znaki w kalejdoskopie. Na szczęście wraz z rozwojem wydarzeń wszystko się uspokaja i tym samym film wchodzi na właściwe dla siebie tory. Ale o tym za chwilę…
Na razie pozostanę jeszcze przy tych elementach, które niestety mnie rozczarowały. Chyba ciosem w samo serce okazał się filmowy wygląd jednego z najbardziej legendarnych przeciwników Spider-Man, Venoma. Komiksowy wizerunek tego okrutnego stworzenia przypomina prawdziwego potwora, z ogromną szczęką i „długaśnym wężym jęzorem”. W swoim dziele Raimi ukierunkowuje jego image w stronę publiczności młodej lub bardzo młodej. Wydaje się, że po prostu z góry miał przykazane, iż musiał pokazać Venoma jako bohatera złego, ale nie totalnie przerażającego. Pomimo tego, że momentami trzecia część wydaje się być najmroczniejsza, to i tak kategoria wiekowa lat 12, jasno wskazuje, że ciemna strona duszy Spidey’a i jego przeciwników nie może równać się np. Batmanowi. Wychodząc z kina temat wśród ludzi był jeden – jak można było tak skrochmalić (słowo lżejsze od tego, które przewijało się najczęściej) Venoma. Całkowicie też z rolą tego potwora rozminął się Topher Grace. Komedie romantyczne („Wygraj Randkę”, „P.S.”, „W Doborowym Towarzystwie”) owszem, czarne charaktery, absolutnie nie. Choć stara się jak może nadać swojej postaci psychopatycznego wizerunku ni jak mu to wychodzi. Cierpi na tym przede wszystkim widowisko, gdyż za każdym razem jak pojawia się on (już jako Venom) na ekranie zwyczajnie rozdrażnia widzów.
Podobnie jak to było w przypadku części pierwszej na słabym, a czasami dramatycznie słabym poziomie stoją dialogi. Co prawda nie nasłuchamy już tak wielu podniosłych mów jak w przypadku części drugiej, ale nie zabraknie motywów z amerykańskimi flagami i partyturami „pamparapampam”. Efekt, w którym Spider-Man staje do walki z Sandmanem i Venomem został okraszony chyba najbardziej tandetnym ujęciem w całej serii – „w tle leci przygnębiająca muzyka, spiker zadaje pytanie: „Czy to już koniec Spider-Mana”?, a tu nagle z powietrza spada nasz bohater wprost przed ogromniastą amerykańską flagę, w tym samym momencie przerażone dziecko spostrzega nieustraszonego bohatera i krzyczy: „A jednak przybył, jesteśmy uratowani!” Komentarz widowni - cała sala płacze ze śmiechu…
No, ale te dialogi i flagi wkalkulowałem już przed seansem, więc bardziej czepiał się ich nie będę. Generalnie film mi się podobał. Niepotrzebnie wrzucono w niego, aż tyle rozbudowanych wątków. Można powiedzieć, że Raimi popełnił ten sam błąd, co Brett Ratner w „X-Men 3 – Ostatni Bastion” – zbyt duża ilość bohaterów obdarzony nadprzyrodzonymi zdolnościami musiała wprowadzić w filmie chaos. „Spider-Man” ostatecznie obronił się tym, że jego przeciwnicy są przedstawieni bardzo dokładnie od „poczęcia”, aż do „końca” (niekoniecznie śmierci). Nie biorą się znikąd, za każdym z nich kryje się konkretne historia, która jest w stanie zaabsorbować uwagę widza.
Pozostałe elementy tego obrazu na szczęście pozostały na tym samym wysokim poziomie, co w częściach poprzednich. Niektóre z nich udało się nawet znacznie ulepszyć. Pisząc o tym mam szczególnie na uwadze dwie rzeczy: efekty specjalne i aktorstwo. Te pierwsze już we wcześniejszych filmach były powalające, jednak to, co można zobaczyć na ekranie w części trzeciej to prawdziwe mistrzostwo świata. Już od pierwszych minut trwania tego obrazu twórcy serwują nam wizualny raj. Scena, o której już wspominałem wcześniej, czyli awaria dźwigu, staje się znakomitym wprowadzeniem w dalszy ciąg wydarzeń. Później jest jeszcze lepiej. Każdy kolejny pojedynek ocieka efektami komputerowymi z najwyższej półki. Doskonała praca kamery (udoskonalono technikę „Spidercam”) sprawia, że każdy cios, każdy wybuch oglądać jakbyśmy stali w samym centrum tego wydarzenia. Momentami można nabawić się zawrotów głowy. Wszystkie akcje dodatkowo cechują się znakomitą dynamiką i wyczuciem stylu. Kiedy trzeba kamera zwalnia, kiedy trzeba przyśpiesza (troszeczkę można mieć zastrzeżeń do ujęć kręconych z ręki, według mnie są nazbyt nerwowe). Już teraz odważę się powiedzieć, że sekwencja końcowa, podczas której możemy zobaczyć walkę Spider-Mana, Zielonego Goblina, Sandmana i Venoma będzie najbardziej spektakularną sceną walki, jaką w tym roku zobaczymy na dużym ekranie. Ale co ja tu się będę dłużej rozwodził, „Spider-Men 3” to film, który koniecznie trzeba zobaczyć w kinie. To jedyne miejsce żeby dostać ekstazy wpatrując się w to, co stworzono w tej opowieści.
Zanim opowiem o aktorstwie, na chwileczkę zatrzymam się przy jeszcze jednym elemencie tej produkcji, który osobiście mnie zachwycił. Humor, bo o nim mowa, w drugim sequelu po prostu rzuca na kolana. Kilkanaście zamieszczonych w nim scen potrafi widza rozbawić do łez. Tradycyjnie największy komizm towarzyszy postaci redaktora „Daily Bugle” J. Jonaha Jamesona. Tym razem poznajemy go w sytuacji gdzie absolutnie nie można się mu stresować, a jak wiadomo w jego przypadku jest to cholernie ciężka sprawa. Z pomocą przychodzi mu jego wspaniała sekretarka, która w chwili, gdy jej szef zaczyna się denerwować włącza paskudnie brzmiący dzwonek i tym samym rozładowuje w nim napięcie. Dosłownie idzie się popłakać. Scenie tej równać się może jeszcze jedna sekwencja – wizyta Petera Parkera we francuskiej restauracji, w której umówił się na randkę z Mary Jane. Wówczas na ekranie pojawia się nie kto inny jak niezawodny Bruce Campbell. Stylizowany na Johna Cleese'a, komika znanego między innymi z „Monty Pythona” i „Hotelu Zacisze”, swoim wystąpieniem dosłownie zmiótł widownię pod krzesła. Szczerze, myślałem że padnę ze śmiechu. Na wysokości zadania stanął też Tobey Maguire w scenie metamorfozy ze Spider-Mana bohatera, w Petera Parkera mistrza parkietu. W jego tanecznych wyczynach wyraźnie widać ukłon w kierunku „Maski” Chucka Russella. Niczym „rozbrykany” Stanley Ipkiss, kroczy on ulicami Nowego Jorku, robiąc konkurencję Tony’emu Manerowi (John Travolta, „Gorączka Sobotniej Nocy”). Widać, że Maguire już całkowicie dojrzał do roli Człowieka Pająka. Z każdym kolejnym obrazem był coraz lepszy - w części trzeciej po prostu „odleciał”. Jego występ mogę ocenić w sposób tylko jeden – 10/10. Znacznie mniej denerwuje też „women team” w składzie Kirsten Dunst (Mary Jane) i Rosemary Harris (ciotka May). Przyczyna? Po pierwsze uwagę od nich występu odwraca słabym występem filmowy Venom, Topher Grace, po drugie nie muszą one nieustannie wygłaszać płomiennych przemówień, po trzecie w całym obrazie obie te postaci nie pojawiają się, aż tak często jak dwóch poprzednich.
Czy można dodać tu coś więcej? Chyba nie… Pomimo tego, że treść mojej recenzji w większej części skład się z negatywów to jednak nie musicie się martwić o całość. W moim tekście specjalnie zwróciłem uwagę na niedociągnięcia w tym filmie tylko dlatego, że po przestudiowaniu ponad 10 jego opisów nikt nie wspomina o jakiś wadach tej produkcji. A przecież nie jest to jakiś obraz wzorcowy… „Spider-Man 3” na chwilę obecną mocno podniósł poprzeczkę innym reżyserom próbujących na duży ekran przenieść komiksowych bohaterów. Sam Raimi jak żaden inny reżyser udowodnił po raz drugi w swej długoletniej karierze, że sequele wcale nie muszą być gorsze od pierwowzorów. Najpierw uczynił to przy realizacji „Martwego Zła” i teraz powtórzył to przy kolejnych kontynuacjach „Spider-Mana”. Obie te serie już przeszły do historii, jednak sam artysta nie powiedział głośno: „NIE”, dla kolejnych części obu tych trylogii. Wiadomo już, że do napisania scenariusza czwartej części przygód Petera Parkera zatrudniono twórcę skryptu do części pierwszej, Davida Koeppe. Po takim sukcesie, jaki bez wątpienia osiągnie „Spider-Man 3” (w ciągu trzech dni kinowych emisji film pobił wszystkie możliwe rekordy otwarcia i zgarnął na świecie niebotyczną kwotę $392 mln, obecnie szacuje się, że jego przychody raczej na pewno przekroczą kwotę miliarda dolarów!!!) producenci ponownie wyłożą duże pieniądze na kolejny odcinek z tej serii. Jeżeli na planie spotka się ta sama ekipa co dotychczas to jestem spokojny o jej poziom. Jeżeli nie, lepiej niech odpuszczą…
Reasumując, „Spider-Man 3” to kolejna rewelacyjna część przygód Człowieka Pająka. Ciężko zawrzeć w słowach to co dzieje się na ekranie. Doskonałe efekty specjalne, świetny scenariusz oraz bardzo dobre aktorstwo i muzyka to największe atuty tego filmu. Nie jest to na pewno produkcja pozbawiona wad, ale rozliczając ją jako całość, do zbyt wielu jej elementów przyczepić się nie można. Chyba tylko najbardziej zagorzali fani tej postaci mogą poczuć pewien niedosyt, ale każdy, kto interesuje się kinem i śledzi to z jakim skutkiem na duży ekran przenoszone są czy komiksy, czy książki, wie, że film nigdy nie może oddać tego wszystkiego, co zawarto na papierze. Dlatego ja jestem zadowolony z dzieła pana Raimi. Dla mnie obecnie trylogia „Spider-Mana” awansowała na sam szczyt komiksowych adaptacji. Polecam go wszystkim, niezależnie od zainteresowań. Wybierzcie się na ten obraz do kina, tam poznacie prawdziwą moc zamieszczonych w nim efektów wizualnych.
"Spiderman 3" to jeden z najdroższych filmów w historii kina. Kosztował 258 mln dolarów (!), a już pierwszego dnia w samych Stanach zarobił $59 mln (rekord pojedynczego dnia). Film pobił wszystkie możliwe ustanowione do tej pory rekordy oglądalności (dodatkowo rekord w liczbie kopii = 4252 kopii). Wynik otwarcia, tj. pierwsze trzy dni = $151, 1 mln. Czy rzeczywiście jest taki dobry? Tak. Więcej, jest znakomity.
Sam Raimi zaserwował nam kolejną dawkę mocnych wrażeń i choć poprzeczka postawiona była bardzo wysoko, najnowsza ekranizacja przygód Pajączka po prostu zwala z nóg. W porównaniu z jedynką i dwójką jest tu więcej akcji, efektów specjalnych, humoru... i minut. Film trwa około 140 minut i mimo tego wcale nie nuży.
Tym razem wśród przeciwników uwielbianego przez NY Pajączka znalazł się Eddie Brock alias Venom, Harry Osborn alias Zielony Goblin Junior i Flint Marko alias Sandman. I tu należy przyznać twórcom filmu dodatkowe punkty. Wprowadzenie do gry większej liczby komiksowych postaci (czyt. antagonistów głównego bohatera) było przedsięwzięciem niezwykle ryzykownym, ale w tym przypadku pomysł wypalił, zresztą, nie przypominam sobie by któraś z komiksowych ekranizacji wprowadziła proporcję 3 na 1 (choć są liczne przypadki 2 na 1, patrz: starsze wersje "Batmana" z wyjątkiem tej pierwszej). Fabuła filmu jest następująca: NY City wręcza Pajączkowi klucze do miasta, co sprawia, że przeciętnemu do tej pory Peterowi woda sodowa uderza do głowy. W niedługim czasie pod wpływem tajemniczej substancji z kosmosu Peter traci wszystko to, co bliskie jest jego sercu. Osamotniona i zaniedbana (w pewnym sensie i zdradzona z Gwen Stacy) MJ rekompensuje się w ramionach Harry'ego, najlepszego kumpla Petera, a od niedawna też wroga, który wciąż nie słucha! Co więcej, z więzienia ucieka prawdziwy zabójca wujka Bena. Kontrolę nad Peterem przejmuje jego mroczna strona. Gniew, nienawiść, chęć zemsty. Przezwyciężenie symbiota okazuje się największym wyzwaniem dla Spidermana. Jak podaje plakat: "najważniejsza walka rozegra się w duszy".
Należy zwrócić uwagę, iż najnowszy epizod jest niezwykle sentymentalny. Są tu sceny, które naprawdę chwytają za serce. Wymienić należy choćby śmierć Harry'ego, osobiste wyznania Sandmana czy rozstanie MJ z Peterem. Być może to przesada, ale z pewnością co wrażliwszym łezka pocieknie.
Strona wizualna jest na bardzo wysokim poziomie (sekwencja z zepsutym dźwigiem i pierwsze kroki Flinta już jako Sandmana; ta druga jest wręcz prześliczna). Sceny pojedynków jeszcze lepsze niż w dwójce, dynamiczne, ładnie skomponowane. Przoduje tu finałowa scena - na żywo i z dopingiem (równie ekscytujące jest starcie w tunelu). Idąc dalej, przeciwnicy Spidermana są o wiele groźniejsi i lepiej zrobieni niż ich poprzednicy (w całości komputerowo). Świetnie zmajstrowany jest Venom, choć w komiksie straszy bardziej niż tu. Sandman wcale nie gorzej.
W filmie pojawia się wiele wątków mniej lub bardziej od siebie uzależnionych. Wszystko jest jednak wyrównane, co nie czyni go chaotycznym. I podkreślam, bo słyszałem biegunowo odmienne opinie, porównywanie w tej kwestii filmu Raimiego z ubiegłorocznym "X3" jest całkowicie bezsensownym zabiegiem. Brett Ratner zbłądził, namieszał w wątkach nie rozwijając ich należycie, i wielki błąd, ubił wszystkie swoje pomysły w czasie nie przekraczającym 1, 5 godziny. Zbyt dużo tego i zbyt mało jednocześnie. "Spiderman 3" trwa znacznie dłużej, a dzięki temu w miarę możliwie realizuje podjęte przez twórców wątki. Jedyne co wzbudza we mnie niezadowolenie to przydzielenie postaci Venoma 1/3-ciej czasu ekranowego, jeśli nawet nie mniej. Może się mylę, ale Venom jest raczej największym i najgroźniejszym wrogiem Spidermana i w związku z tym sądzę, iż zasługuje na pełny etat. Raimi uściślił zaś jego udział do minimum, choć mógł i powinien poświęcić mu osobny film.
Bywają opinie, że jest w filmie zbyt dużo cukru. To jednak przesada. Przenoszenie komiksu na duży ekran wiąże się z wytyczonymi już przez oryginał normami, które z góry narzucają konkretną formę, i które twórcy filmu złamać nie mogą. Cykl przygód Spidermana pozbawiony jest naukowego podejścia (jak był o w przypadku "Hulka" Anga Lee), dużej ilości sztucznej krwi i bezwzględnej przemocy, podobnie jak komiks kierowany ostatecznie do młodszego odbiorcy, choć starszyzny się tu nie wyklucza. Bohaterem jest "jeszcze dziecko" (przypomnę, iż tak w drugiej części w scenie z tramwajem nazwał Petera jeden z ocalonych pasażerów), a opowieść, która traktuje o jego (nie-)typowym dorastaniu (nieśmiałe zaloty do koleżanki z klasy, studia, pierwsza praca i pierwsze obowiązki) nie pozostaje obojętna na bardziej dojrzałe kwestie ocierające się o takie pojęcia jak odpowiedzialność czy poświęcenie. Film uczy m. in. że przyjaźń to jedna z ważniejszych wartości jakie człowiek winien pielęgnować, że żona to niezastąpiony towarzysz mężczyzny, że każde zło ma swoje źródło, które należy odszukać, zrozumieć i obandażować.
Odnośnie aktorstwa to nie uległo ono większym zmianom. Stali aktorzy grają podobnie, może nawet i lepiej. Nowi nie pozostają w tyle (bardzo udany casting). Na wyróżnienie zasługuje zwłaszcza Thomas Haden Church w roli Flinta Marko. Jest znakomity.
Cały cykl Sama Raimiego jest wierną ekranizacją komiksu i lepszej z pewnością nie będzie. W porównaniu z innymi tego typu produkcjami "Spiderman" posiada duszę, coś głębszego, niepowtarzalnego. Posiada magię, która sprawia, że można go oglądać na okrągło. Wyniki box-officów rozwiewają wszelkie wątpliwości. Ponoć Hollywood planuje 6-częściową trylogię. Można jednak snuć przypuszczenia, iż dalsze epizody będą kręcone dopóki dopóty zabraknie komiksowych przeciwników Pajączka. A jest ich jeszcze wielu, wymienić można choćby Carnage, Mysterio, Vultura, Jaszczura, Skorpiona, Hydromana, Electra, Nosorożca, Hop Goblina i wielu wielu innych. Jeśli reżyser pozostanie ten sam, jeśli nie zabraknie Tobey'ego i ognistej Dunst, jeśli scenariusze będą pisane równie pomysłowo, nie pogniewam się nawet na zrobienie z cyklu kinowej telenoweli.
Polecam gorąco.