W zapuszczonym i wyludnionym Detroit nie może być już gorzej. Okolicą rządzi Bully, który obcina wargi każdemu, kto mu się sprzeciwi. W centrum wyuzdany bankier Dave organizuje krwawe przedstawienia w nocnym klubie, w którym musi zatrudnić się chcąca ocalić dach nad głową Billy. Jej starszy syn pragnie dla siebie, swojej matki i młodszego brata normalnego życia, ale aby to się stało, musi dotrzeć do zatopionego miasta.
W "Lost River" historia jest tylko tłem dla zabawy w kino, które kocha Ryan Gosling. A trzeba przyznać, że jego gust filmowy jest nieprzeciętny. Odwołania do Davida Lyncha, Nicolasa Windinga Refna i Terrence'a Malicka są tu oczywiste, ale to nie przeszkadza cieszyć się seansem. Debiut Goslinga to film, który zapada w pamięć tak jak "Holy Motors" Léosa Caraksa. Zbiór nieprawdopodobnych pomysłów, fantastycznych scen, surrealistycznych wizji i efektownych rozwiązań wciska w fotel.
Ryan Gosling zaprosił do swojego wyjątkowego świata imponującą ekipę. Christina Hendricks, Iain De Caestecker, Saoirse Ronan, Matt Smith, Ben Mendelsohn i Eva Mendes w rytmie hipnotycznej muzyki Johnny'go Jewela i mistrzowsko sfotografowani przez Benoita Debie są klasą dla samych siebie. Takiego aktorskiego doświadczenia na pewno się nie zapomina. Tak jak nie zapomina się "Lost River".