FILM

Revolver (2005)

Recenzje (2)

Zwiastuny filmu "Revolver" niosły ze sobą nadzieję, że "Rejs w nieznane" - poprzedni obraz Anglika - był jedynie nieudanym artystycznym eksperymentem, po którym twórca postanowił powrócić do swojej specjalności - czarnych komedii kryminalnych. Od razu uprzedzę, tak nie jest.

Co gorsza, pan Ritchie bezczelnie zwodzi widza przez pierwszych kilkadziesiąt minut najnowszej produkcji. Nie porywa, a już na pewno nie bawi tak, jak na "Porachunkach" czy "Przekręcie", zapewnia jednak świetną muzykę, fantastyczne, teledyskowe montaże i znakomitych aktorów (genialny Andre Bejamin). Lekki niepokój wzbudzają co prawda filozoficzne rozmyślania głównego bohatera (ponownie wspaniały Jason Statham), ale z drugiej strony intryga się zawiązuje, wątki mnożą, kule świszczą i krew się leje niemal strumieniami, co generalnie uspokaja.

Wtem, nagle, ni stąd ni zowąd, nie wiadomo po co, na co i do cholery dlaczego pojawia się... animowana sekwencja. Absolutnie nie pasująca do całości i rujnująca zalążki filmowej dramaturgii. A później jest tylko gorzej. Coraz nudniej i mniej atrakcyjnie, za to coraz bardziej dziwnie. W zamyśle reżysera prawdopodobnie miało być tajemniczo, mrocznie i z psychologiczną głębią, tymczasem wyszło raczej żałośnie.

Ritchie za wszelką cenę starał się z czegoś, co mogło być wyborną produkcją rozrywkową stworzyć artystyczny majstersztyk współczesnej kinematografii. Szkoda tylko, że odrobinę zabrakło mu własnych pomysłów, więc bezwstydnie korzystał z patentów innych twórców m.in. Quentina Tarantino i Davida Finchera. Chyba, za bardzo zależało mu na zrealizowaniu ambitnego projektu, przez co dość mocno przesadził i przekombinował.

Tylko raz!

Film Richiego można obejrzeć, ale tylko raz i to pod warunkiem, że nie zna się fabuły. Zaczyna się w taki sposób, że widz nie mający żadnych oczekiwań spodziewa się krwawej i mrocznej strzelanki. Akcja powoli gęstnieje, a my zamieramy w oczekiwaniu rozładowania atmosfery w krwawym spaźmie. I nie doznajemy zawodu, film z minuty na minutę robi się coraz bardziej interesujący.
Nieprzyjemnym zgrzytem są co prawda monologi wewnętrzne głównego bohatera zagranego brawurowo przez Stathama, jednak sprawiają wrażenie ozdobnych wstawek. I nagle bam!!! animowany fragment filmu, bez sensu i bez potrzeby i film ze sceny na scenę traci swój klimat. A widz co raz mniej rozumie, nawet mniej niż główny bohater - a to zawsze zły znak. Kiedy wydaje się, że wszystko wraca na miejsce i rozumiemy mniej więcej główny nurt opowieści, następuje scena końcowa.
Zamiast intrygować, inspirować i co tam jeszcze Ritchie chciał osiągnąć - sprawia że krzyczymy z frustracją - to chała!!!
Film jednak wbrew pozorom ma swoje przesłanie i wewnętrzną logikę. Trzeba jedynie uważnie śledzić dialogi, monologi/dialogi wewnętrzne głównego bohatera i wszystko staje sie jasne.
Reżyser zrobił film, którego głównym przesłaniem było twierdzenie SZATAN ISTNIE i wpływa na nasze czyny, pogrywa sobie z nami wmawiając nam, że tak naprawdę nie istnieje - to jego najlepszy numer.
Reżyser chciał zrobić film z podwójnym, a nawet poczwórnym dnem, będący jednocześnie sprawnie opowiedzianą historią z dreszczykiem. Niestety zawiódł na całej linii i w przyszłości powinien popracować nad umiejętnością dotarcia do widza. W rezultacie otrzymujemy coś co moja babcia zwykła nazywać "ni pies ni wydra". Film chciał być głęboki, filozoficzny i z morałem, a jednocześnie z trzymającą w napięciu intrygą i krwawą strzelanką. Niestety ten gulasz okazał się niestrawną mieszaniną.

Więcej o filmie:


https://vod.plus?cid=fAmDJkjC