Rzecz dzieje się w Franklin, w stanie Wirginia w czasach prohibicji i kryzysu. Bohaterami są bracia, szefowie gangu, zajmujący się nielegalnym handlem alkoholem. Na ich drodze stanie jednak bezwzględny agent federalny z Chicago.
Kapitalnie do swych postaci przybliżają nas Tom Hardy (z każdym filmem coraz lepszy), Jessica Chastain i Guy Pearce (oni aktorsko najlepiej się spisują). John Hillcoat znakomicie, niespiesznie prowadzi nas przez tę historię o zemście, miłości, sprawiedliwości, lojalności, chciwości, dumie. Jednym z największych atutów działa jest jednak Nick Cave. Jego scenariusz ma pewne wady, są tu potknięcia, ale to esencja stylu Australijczyka. Ktokolwiek zna muzyczną twórczość artysty, znajdzie jej odbicia w "Gangsterze". Tu rzeczy mroczne, niewygodne, mieszają się z pięknem i słodyczą. Mocne, bezwzględne sceny przeplatają się z lirycznymi ujęciami. Krew i smoła z kwiecistą, letnią sukienką. Jest w tym filmie coś z ballady, coś z kryminału, z westernu i romansu. To jednocześnie uniwersalny obraz o niezmiennych elementach ludzkiego życia, ale i bardzo intymna opowieść nasycona strachem, smutkiem, melancholią.
"Gangster" zachwyca pod wieloma względami. Od zdjęć, przez aktorstwo, po świetnie prowadzoną narrację. Na niżej podpisanej największe wrażenie zrobiła jednak harmonia tego filmu, niemal idealna równowaga między siłą i delikatnością. Kwintesencja Cave'a.