W 1916 roku wojska Ententy stawiały opór siłom zbrojnym państw centralnych w jednej z najkrwawszych kampanii I wojny światowej - bitwie pod Verdun. Amerykanie za sprawą prezydenta Thomasa Woodrowa Wilsona trzymali się w owym czasie z dala od europejskiego konfliktu. Jednakże kilku jankeskich śmiałków wyruszyło na Stary Kontynent, by pomóc w przywracaniu porządku. Ci wspaniali chłopcy wywodzili się z różnych środowisk. Różnorodne były motywy, którymi kierowali się wstępując pod francuskie dowództwo. Połączyła ich chęć sprawdzenia się w roli pilota eskadry Lafayette.

"Flyboys" przedstawia losy Amerykanów od chwili pożegnania z ojczystą ziemią, poprzez szkolenie prowadzone przez wyrozumiałego kapitana Thenault (niezwykle wiarygodny w swej francuskości Jean Reno) oraz podniebne potyczki, po napisy informujące o tym, co działo się po wojnie z tymi, którzy przeżyli. A młodzi Jankesi, z wyróżniającym się narowistym kowbojem Blainem Rawlingsem (James Franco) na czele, brali przykład z zawziętego Cassidy'ego (Martin Henderson), samotnika polującego na pewnego niehonorowego niemieckiego pilota (Gunnar Winbergh), więc nie wszyscy powrócili do domu cali i zdrowi.

Mimo to sporą przyjemność sprawia przyglądanie się pojedynkom między zwinnymi dwupłatowcami pilotowanymi przez Amerykanów, a charakterystycznymi, krwistoczerwonymi oraz czarnymi niemieckimi trójpłatowcami. W filmie nie zabrakło oczywiście wątku miłosnego. Uczucie obywające się bez dłuższej wymiany zdań, rozkwitło w sercach kowboja i Francuzki spotkanej w domu publicznym, jednak "Flyboys" to przede wszystkim sprawnie zrealizowany dramat o męskiej przyjaźni, odwadze i honorze.