FILM

Sin City - Miasto grzechu (2005)

Sin City
Inne tytuły: Frank Miller's Sin City

Recenzje (2)

Na "Sin City" składają się trzy opowieści o trzech wielkich twardzielach: Marvie (doskonale ucharakteryzowany Mickey Rourke) pragnie pomścić śmierć ukochanej Goldi, prywatny detektyw Dwight (Clive Owen) strzeże pięknych acz morderczych prostytutek a heroiczny gliniarz John Hartigan (Bruce Willis) ratuje dziewczynkę przed sadystycznym Żółtym Draniem.

Postaci narysowane przez Franka Millera znalazły swe wierne odbicie w wystylizowanych po mistrzowsku aktorach. Czarno-białe zdjęcia z rzadka poprzecinane kolorami (najczęściej jest to czerwień kobiecych ust i paznokci), nastrój wszechogarniającego pesymizmu, obskurne wnętrza i ulice skąpane w deszczu tworzą miasto, w którym w każdym kącie czyha zło. Estetyka tego ożywionego komiksu przypomina filmy noir z lat 40. i 50. ukazujące zepsuty, absurdalny świat pełen brutalnych, choć także wrażliwych facetów i zmysłowych, demonicznych kobiet o morderczych instynktach.

Dzięki wspaniałym efektom wizualnym, grze światło-cieni i wspólnej wizji Franka Millera, autora komiksu oraz Rodrigeza-reżysera, udało się stworzyć prawdziwie unikatowy, ruchomy komiks.

Para poszła w gwizdek?

Początek jest dość intrygujący, ciekawa konwencja, niebanalne ujęcia i efekty specjalne (choć te ostatnie w dobie komputerów już nie dziwią), nawet epatowanie przemocą nie szokuje. Na szczęście widz nie zapomina (dzięki reżyserowi), że ogląda komiks. I chwała twórcom za to. Jednak w środku filmu, po specyficznej "przemianie" Marva ma się wrażenie, że zabrakło pomysłów. Nie pomagają finezyjne kreacje pań ze Starego Miasta i dyskretnie eksponowana golizna, nawet sceny rzezi smakują niczym odgrzewany hamburger, bohater wpada w zbędne tyrady, a dialogi między postaciami brzmią jak w "Plan 9 z kosmosu" Eda Wooda. Ale tu znowu następuje zmiana planu i akcji, i znowu mamy do czynienia z kinem dobrym, podkreślonym świetnymi zdjęciami i wyczuwalną atmosferą będącą mieszanką lat 50 XX w. i współczesności. Efektu tego nie psuje nawet platynowa blond piękność w sportowym samochodzie. Zakończenie również nie należy do sztampowych hollywoodzkich.
Film mnie zaskoczył. Niebanalny, wręcz świetny sposób realizacji (ta czerń, biel i czerwień), świetna charakteryzacja i odegranie roli Marva, burzenie pewnych konwencji (choć to raczej zasługa Franka Millera), ale zarazem głębokość postaci przypominająca głębokość wczorajszej kałuży, momentami tragiczne wręcz dialogi, no i w końcu nieszczęsny środek filmu, zniechęcający widza do dalszego oglądania, choć ci, którzy wytrwali, nie powinni się zawieść. Film w sam raz do obejrzenia wieczorem, w samotności, przy maksymalnie uruchomonej wyobraźni pozwalającej przenieść się w świat wykreowany przez autora komiksu i reżysera. Miłośnicy Tarantino również powinni być zadowoleni.

Więcej o filmie:


https://vod.plus?cid=fAmDJkjC