FILM

Prawdziwe męstwo (2010)

True Grit

Recenzje (1)

Niby wszystko jest tradycyjnie, wręcz podręcznikowo. Na pierwszy rzut oka "Prawdziwe męstwo" to najzwyklejszy western. Coenowie trzymają się wszelkich zasad gatunku, od fundamentalnej walki o sprawiedliwość czy kwestii honoru, po drobiazgi jak wiszące na drzewach zwłoki czy zasadzki w skalistych dolinach. Bohaterowie to dwóch dzielnych mężczyzn stojących na straży prawa, którzy na zlecenie pewnej niewiasty ruszają w pościg za rzezimieszkiem. Klasyka, prawda? Z tym, że jeden z nich raczej się chwieje a nie stoi (Jeff Bridges niezawodny w roli antypatycznego ochlaptusa), drugi mocny jest przede wszystkim w gębie (bezbłędny, źle uczesany strażnik Teksasu Matt Damon), a białogłowa ma zaledwie 14 wiosen, ale nie boi spać się z trupami i jak mało kto potrafi się targować (kapitalna Hailee Steinfeld). Wyjęty spod prawa to natomiast wyjątkowo nieatrakcyjny Josh Brolin, znaczy Tom Chaney.

Bracia Coenowie mają niezwykły dar zmieniania oklepanych schematów w skrzące humorem, niezwykłe opowieści. Dokładnie tak jest w ich najnowszym dziele. Zdolne rodzeństwo choć nabożnie wręcz podchodzi do tradycji filmów o Dzikim Zachodzie, podskórnie dorzuca swoje trzy grosze. I na tym polega sukces dzieła. Twórcy nie rewolucjonizują gatunku, nie wywracają do góry nogami, ciężko nawet powiedzieć, że odświeżają czy uwspółcześniają. Ot, po prostu wzbogacają o subtelny acz kluczowy coenowski pierwiastek. Tyle wystarczy, by "Prawdziwe męstwo" oglądało się z zapartym tchem, w końcu mamy strzelaniny, porwania, pościgi, pojedynki, i wielkim uśmiechem na twarzy, który zapewniają błyskotliwe kreacje aktorskie.

"Prawdziwe męstwo" to niespotykany przykład westernu, który spodoba się zarówno miłośnikom kowbojskich historii, jak i tym, którzy do tej pory nie przepadali za Dzikim Zachodem. Powtórzę, tego po prostu nie można przegapić.

https://vod.plus?cid=fAmDJkjC