FILM

Zmierzch (2008)

Twilight

Recenzje (4)

Od razu uprzedzę, że klasyfikowanie dzieła jako horroru jest kosmiczną nadinterpretacją. Mamy bowiem do czynienia z klasycznym romansem osadzonym w realiach niewielkiego amerykańskiego miasteczka w deszczowym stanie Waszyngton, a dokładniej w lokalnej szkole. Bohaterowie filmu to bowiem nastolatki. Sama opowieść (adaptacja bestsellera Stephanie Meyer) nie jest nadzwyczajna. Trochę z "Romea i Julii", nieco z "Niebezpiecznych związków" (choć bez tak wyrafinowanych intryg). Ona jest piękna (a gdyby ktoś miał co do tego wątpliwości ma na imię Belle), mniej dziecinna niż jej koleżanki, blada, smutna i tajemnicza. On to Edward Cullen - epatujący magnetyzmem zdystansowany przystojniak o zmieniających się kolorach tęczówki. Między dwojgiem nastolatków rodzi się płomienne uczucie, podsycane czynnikiem zagrożenia - chłopak nie wie, jak bardzo będzie pożądał swej oblubienicy, czy zew krwi nie zagłuszy głosu serca. A kiedy wszystko zaczyna układać się bajkowo, idyllę przerywają "złe" wampiry z innego klanu.

Co w "Zmierzchu" jest oryginalnego? Wampiry z rodziny Cullenów są - jak mówią oni sami - "wegetarianami", co oznacza, że żywią się wyłącznie krwią zwierząt. Nie groźne im światło słoneczne, choć unikają go z uwagi na niezwykłe walory ich skóry. W wolnych chwilach, gdy nie chodzą np. do szkoły, bądź nie pracują w szpitalu - i przy odpowiednich warunkach atmosferycznych - grają w baseball. Brak też wszelakich już mocno wyeksploatowanych "draculowych" atrybutów jak trumien, wody święconej, mrocznych zamków. Mamy za to znakomicie budowany klimat i przepiękne zdjęcia w malowniczych sceneriach.

Film adresowany jest do młodszego, jeszcze nieco naiwnego widza, ale i starsi powinni znaleźć w "Zmierzchu" przyjemność. W końcu to opowieść o tym, że miłość zwycięża wszystko, co jednak ważniejsze ślicznie - pod względem plastycznym - pokazana.

Minimalizm potrafi zaszkodzić

Zdecydowanie reżyserce zabrakło polotu. Obsada dość przekonująca, ale chwilami miałam wrażenie, że Ci biedacy byli zdani wyłącznie na siebie. Odnosiło się wrażenie, że ktoś ich wpuścił na plan, mówiąc: róbcie co chcecie. Jestem zdegustowana postacią Belli. Nijaka nastolatka, która sprawia wrażenie bardzo zaciekawionej czymś, co ją nieoczekiwanie spotyka, ale nie ma w tym żadnego romantyzmu. Książka opowiada o niezwykle silnym uczuciu, a w filmie widzimy małomówną panienkę robiącą niezbyt inteligentne miny. Czyżby widok jej siekaczy miał mnie tak poruszyć?
Fatalny scenariusz, w którym pominięto niezwykle istotne sceny. Stąd dla kogoś ,kto nie czytał książki, cała historia może być niezrozumiała. Ale najbardziej nieudolny, moim zdaniem, jest montaż. Sceny są pourywane, brak spójności akcji. Miałam nieodparte wrażenie, że posklejano poszczególne sceny na chybił trafił.
Książka zrobiła na mnie ogromne wrażenie, stąd moja nieprzychylna krytyka. Jedynym plusem jest zupełnie nowatorskie (bardzo mi się to podobało) ukazanie rodziny Cullenów. Żadnych nienaturalnie zmienionych twarzy, wielkich, ociekających krwią zębisków. Cudowne, budzące szacunek postacie, skazane na wieczną walkę z własną naturą.

Lew zakochał się w jagnięciu

Twilight - Zmierzch. Sukces. Z czego on wynika? Muzyka, aktorzy czy może fabuła. Książka rozeszła się jak świeże bułeczki. Adaptacje filmową obejrzało miliony ludzi. Przyczyn może być wiele. Może Robert Pattison, jako drapieżca doskonały zwabia nas przed ekran swoimi uwodzicielskimi sposobami. Może rzeczywiście każdy jego gest sprawia, iż przechodzimy przez długo-etapowe zauroczenie w owej postaci Edwarda Cullena. Może to ścieżka dźwiękowa, potrafi przykuć uwagę odbiorcy i zagłębić w tajniki miłości nierealnej. No właśnie. Może owa miłość jest przyczyną sukcesu. Młody, czarujący o niewątpliwe charakterystycznej urodzie chłopak, którego każda cześć ciała, najmniejszy szczegół wprawia w omdlenie. A może przepis na sukces jest jeszcze prostszy niż by się nam wydawał. Ponad czasowy wątek o miłości sprawdza się za każdym razem. Widocznie każda kobieta chciałabym mieć przy sobie takiego Edwarda Cullena. Mężczyzna, przy którym zapominamy o bożym świecie. Jest przy nas zawsze i wszędzie, czujemy jego obecność, mimo iż jest dalej niż nam się wydaje. Pomaga w każdej sytuacji, zawsze ratuje życie. Myślę, że byłoby dużo przyjemniej wychodzić codziennie rano z domu, wiedząc, że nawet, jeżeli coś by się nam przytrafiło, Edward nas ocali, nie pozwoli nas skrzywdzić. To tak jakby trochę obietnica życia wiecznego na Ziemi. Po prostu ideał - gdyby nie mały drobiazg - jest wampirem. I pewna jego część nie wiedząc jak bardzo jest dominująca pragnie naszej krwi. Fragment niczym z science-fiction. Jednak wydaję mi się, że w dużym stopniu jest to przyczyna sukcesu bestselleru. Edward Cullen odbierany jest jako ideał. Mimo strachu, który tłumi się w naszym sercu z każdą sekundą w jego towarzystwie, czujemy się bezpiecznie, nadzwyczaj bezpiecznie. Czyż nie na tym nam - kobietom właśnie zależy. Jego uczuć możemy być pewni do końca życia, ale jednak mamy obawę, że pewnego dnia zniknie - tak po prostu dissapear. Jest tajemniczy a pomimo tego wiemy o nim wszystko. Zdolności nadprzyrodzone pozwalają mu na całkowitą ochronę i troskę o ukochaną osobę. Stanowczość, pewność siebie, odwaga oraz wcielenie dobrych manier a zarazem wrażliwość i dobre serce działają pociągająco na każdą kobietę. Mógłby mieć każdą, a chcę mnie - czyż nie brzmi wspaniale. Myślę, że tuż po obejrzeniu każda kobieta nie miałaby żadnego problemu w przejściu przez ciemny zaułek - przecież jak coś mi się stanie Edward przybędzie. Lektura pomaga zadziałać naszej wyobraźni. Po prostu mniej się boimy. Może to i dobre. Tego nie wiem, wiem na pewno, że kobiety potrafią żyć w bajce. Od dzieciństwa wierzą w księcia z bajki na białym rumaku, Mikołaja i bociana przynoszącego dzieci. W dalszym okresie życia doświadczamy jednak zawodów, dowiadujemy się, że Św. Mikołaj nie istnieje. Nagle nikt nie porusza tematu bocian-dzieci. Jednak pewne marzenia nie zmieniają się. Nadal żyjemy nadzieją, że któregoś dnia "książę się zjawi". Także, dlaczego nie pożyć tą nadzieją jeszcze dłużej, dzięki postaci Edwarda Cullena.

Marny wampir dla nastolatków

Film "Zmierzch" odniósł spory sukces na całym świecie. Książki rozeszły się w rozbrajającym tempie, Robert Pattison stał się idolem numer 1, dziewczyny całują na dobranoc plakat z Edwardem Cullenem, film znają na pamięć. Gdy widziałam ten zachwyt, zachęcające traillery filmu i całkiem przystojnego Roberta, nie mogłam się doczekać, aż sama będę miała możliwość obejrzenia "Zmierzchu" na własne oczy. Moje koleżanki zachwycały się nad Edwardem, kolekcjonowały nawet najmniejszy artykuł o Robercie Pattisonie, ścieżką dźwiękową ze "Zmierzchu" zapchały swoje mp3-ki, edwardomania po prostu ogarnęła cały świat.
W końcu nadszedł dzień, gdy dostałam szansę obejrzenia "Zmierzchu". Usiadłam wygodnie na fotelu, włączyłam film i...bardzo się rozczarowałam. Jak słyszałam z poprzednich recenzji, jest to typowy "teen movie", czyli dwoje zakochanych nastolatków, którzy napotykają na swej drodze wiele przeszkód, zanim będą mogli być razem. Edward nie rozpalił mnie do czerwoności tak, jak moje koleżanki, wyglądał cały czas, jakby chciało mu się płakać, do tego ani razu nie widziałam jego wampirzych kłów. Gdy niby ukazał się Belii w swej pełnej krasie, nie zauważyłam różnicy między zwykłym szkolnym Edwardem, a Edwardem wampirem. Fakt, był bardzo męski, aż szkoda, że takich mało na naszym wielkim świecie, pozazdrościć kobiecie, która na takiego natrafi. Zaś Bella...może gdyby zagrała ją inna aktorka, efekt byłby lepszy. Sztywna, prawie zerowa mimika, z jej twarzy ciągle bił żal, że w ogóle się urodziła. Na jej temat mogę powiedzieć tylko tyle.
Bellę i Edwarda porównałabym do Młodego Wertera - są bezwarunkowo zakochani, nie mogą bez siebie żyć, przez co cierpią katuszę i przez prawie dwugodzinny film próbują nam to okazać. On cierpi, bo chce ją zjeść, ale powstrzymuje go miłość i "wegetarianizm", a Bella cierpi, bo...nie wiem czemu, nie zauważyłam żadnej przyczyny, ona po prostu cierpi.
Oczywiście znalazłam w filmie pewne plusy - bardzo podobała mi się scena walki w studiu baletowym, gdzie Edward wysysa z Belii jad, który mógłby przemienić ją wampira. Przyznam się, że nawet się wtedy wzruszyłam...Bardzo przyjemnie oglądało się także ich wspólną wspinaczkę po drzewach czy scenę pierwszego pocałunku. Wszyscy zakochali się w Edwardzie, mnie podobał się James - źli zawsze byli bardziej interesujący...i on jako jeden z nielicznych wyglądał jak wampir.
W stosunku do tego filmu mam mieszane uczucia - niby mnie wciągnął, uroniłam kilka łez, przybliżyłam twarz do ekranu, gdy akcja nabierała tempa, ale...czuję duży niedosyt. Oczekiwałam czegoś więcej, bardziej rozbudowanej fabuły, więcej akcji, więcej wampirów (bo te wampiry wcale nie wyglądały jak wampiry, były tylko trochę bledsze). Non stop nasuwa mi się pytanie "czym się tak wszyscy tu zachwycają?" Chyba, że ja się nie znam, choć w swoim życiu obejrzałam miliony filmów, także o wampirach...
Filmowi "Zmierzch" daję 3 gwiazdki na 5. Film warty obejrzenia, ale bez żadnych rewelacji.

Więcej o filmie:


https://vod.plus?cid=fAmDJkjC