FILM

Mój przyjaciel lis (2007)

Renard et l'enfant, Le

Pressbook

Opowieść o przyjaźni lisa i dziewczynki w obiektywie mistrza Luca Jacqueta. Zaczarowana historia, która zdarza się w prawdziwym świecie.

Mała dziewczynka wkracza w pełen przygód, magiczny świat przyrody. Zaprzyjaźnia się z dzikim lisem, dzięki któremu przeżywa niezwykłe przygody, poznaje leśne zwyczaje i siłę prawdziwej przyjaźni. To baśń jak z kart "Małego Księcia" Antoine'a De Saint- Exupery'ego. Baśń, która zdarzyła się naprawdę.

Pewnego jesiennego poranka, idąc leśną ścieżką dziewczynka spotyka lisa. Ich spojrzenia krzyżują się. Zafascynowana nieznajomym, zupełnie zapominając o strachu podchodzi do niego. Granica, która dzieli dziecko i zwierzę, na chwilę znika.

Taki jest początek jednej z najbardziej niezwykłych i fantastycznych przyjaźni. Dzięki lisowi dziewczynka odkryje dziki i tajemniczy świat natury. Tak zaczyna się przygoda, która odmieni jej życie, poszerzy horyzonty jej i nasze...

WSPOMNIENIE Z DZIECIŃSTWA

Czy ten film nie jest powrotem do dzieciństwa, które spędził pan w górach departamentu Ain?

Kiedy byłem małym chłopcem, dużo czasu spędzałem biegając po górach. Wyruszałem w trasy z plecakiem i drewnianym kijkiem. Tak się to wszystko zaczęło. Każdy pretekst był dla mnie dobry, by pobiec ku naturze, ku grzybom, orzechom, jagodom, żeby spojrzeć na Mont Blanc ze szczytu wzgórza. Zacząłem tworzyć swój własny świat, czerpałem radość z patrzenia i słuchania śpiewu ptaków. Pewnego dnia spotkałem lisa, a trzydzieści lat później zrobiłem o tym film!

To wszystko tak naprawdę zaczęło się od prostego wzruszenia spowodowanego spotkaniem z dzikim zwierzęciem, które z czasem rozwinęło się w opowieść. To niepokojące, gdy człowiek uświadomi sobie, że takie małe wydarzenie może wpłynąć na całe jego życie.

Od dłuższego czasu chciałem opisać to spotkanie, które utknęło zadziwiająco dobrze w mojej pamięci. Teraz przyszedł taki moment, żebym podzielił się tą historią i pokazał region, w którym się urodziłem, i który kocham - góry departamentu Ain.

Czy pamięta pan pierwsze spotkanie z lisem?

Ten obraz pozostanie ze mną do końca życia. To była wiosna - czas, kiedy rosną moje ulubione grzyby. Wszedłem na wielką polanę otoczoną jodłami. Lis nie dostrzegł mnie zaabsorbowany polowaniem. Nigdy później nie udało mi się obserwować lisa przez tak długi czas. Miałem nieodpartą chęć, by podejść bliżej. Każdy krok w jego stronę był wyzwaniem. Im bliżej podchodziłem, tym bardziej się obawiałem, że ucieknie. Do dziś doskonale go pamiętam, jak też emocje, które mi wtedy towarzyszyły. Obrócił się i spojrzał na mnie z wielką siłą, co bardzo mną poruszyło. I zaraz potem zniknął. Taka jest też pierwsza scena w filmie.

Czy wasze oczy tak samo się spotkały, jak w filmie?

To jak chwila zupełnej niespodzianki zawieszona w czasie. Uwielbiałem to niewiarygodne napięcie. Dlaczego stał o kilka kroków ode mnie? Przecież powinien był uciec. Zasada została złamana. Przez dwie sekundy dwa światy dokonywały wymiany. Dwie zupełnie różne, ale w pewien sposób podobne istoty komunikowały się ze sobą.

Co się stało potem?

Wracałem w to miejsce następnego dnia i w kolejne dni. Byłem pewny, że gdzieś tam jest. Kierowany szaloną potrzebą chciałem spotkać go ponownie i znowu podejść do niego. Nigdy go nie spotkałem, choć w trakcie każdej kolejnej wyprawy byłem przekonany, że go spotkam. Cały czas go szukałem. Te poszukiwania zaprowadzały mnie w niezwykłe miejsca, oddalone od ludzkich ścieżek. Odkrywałem nowe krajobrazy i udawałem się ku nieznanemu. Zawsze lubiłem gubić się niedaleko domu, pozwalać, by nogi niosły mnie w nieznane. Wyobrażałem sobie, że lis jest moim nauczycielem wędrowania.

W jaki sposób ze wspomnienia powstaje film?

Po "Marszu pingwinów" i mroźnych polach Antarktyki zapragnąłem zabrać się za opowieść, która działaby się w okolicach mojego domu, na łąkach i w lasach. Tak naprawdę nie musimy jechać strasznie daleko, żeby natrafić na coś zadziwiającego. Wszystko jest kwestią odpowiedniego postrzegania.

Przychodzi taki czas, kiedy potrzebujesz podzielić się swoimi uczuciami. Będąc ojcem dwóch małych dziewczynek, z którymi dużo spacerowałem po okolicznych górach, próbowałem przekazywać im radość obcowania z naturą, ekscytację chwili, w której stoi się w obliczu niespodziewanego, ciekawość podążania ścieżkami, od której rozpoczyna się opowieść.

Mam wrażenie, że dziś zapomnieliśmy o tym zachwycie. Straciliśmy intymną relację z naturą, którą kiedyś posiadaliśmy. Dla takich mieszczuchów, jakimi się staliśmy, natura jest teraz wręcz czymś egzotycznym. Tak się zdarzyło, że dorastałem w tradycyjnym, wiejskim środowisku, później podróżowałem po świecie, żyłem w wielkich miastach i eksplorowałem naturę jako naukowiec. Teraz kino daje mi możliwość integracji wszystkich tych doświadczeń i podzielenia się nimi.

KU NOWEJ PRZYGODZIE

W jakim nowym kierunku postanowił pan zabrać nas tym razem?

Film ten proponuje odbycie niezwykłej podróży, która pokaże naturę taką, jaką ona jest zanim się pojawiamy lub gdy tkwimy nieruchomo przez godziny, tak że zapominamy o swoim istnieniu. Film właściwie mógłby nosić tytuł "Siedząc w trawie". Cały czas mam w pamięci uczucie czystej kontemplacji. Pozostaje jedynie przyjemność, jakiej się wtedy doznało i radość z faktu przeżycia niezwykłej przygody. Kiedy człowiek wkracza do lasu, rzucana jest na niego dziwna klątwa. To jakby odzywał się w tym momencie bęben, który ostrzega wszystkich mieszkańców, że nadchodzi wróg! Tak samo jak ta mała dziewczynka w filmie, chciałem przezwyciężyć tę klątwę.

Głównym celem filmu jest pokazanie natury takiej, jaką ona jest w chwili, gdy nas tam nie ma. Film oferuje nam spektakl, do którego nie mamy dostępu, chyba że spędzimy wiele dni w ukryciu w odległym zakątku.

Czy można sprawić, by przyśniły się znajome krajobrazy?

To całe wyzwanie tego filmu - sprawić, by widzowie śnili o krajobrazach, które znają. Łatwiej jest zadziwić ludzi górami lodowymi, które są niezwykłe, niż czymś, co jest niedostępne. Tutaj miałem możliwość pokazania drobnych chwil szczęścia i czystej przyjemności, które sprawiają, że czujesz się dobrze, i które są dostępne dla każdego. Natura tylko wtedy poddaje się nam, kiedy dajemy sobie trochę czasu na popatrzenie na nią. Wtedy wszystko ożywa, jastrząb wzlatujący w powietrze nabiera głębszego znaczenia. Chciałem zachęcić ludzi, by pozwolili się oddać zwykłej przyjemności obcowania z naturą.

Czy to spacer do świata idealnego?

Ten film był wspaniałą okazją do zestawienia drobnych elementów natury pochodzących często z zupełnie różnych stron. Moim przywilejem jako reżysera była możliwość odtworzenia doskonałego świata przyrody.

Dużo kombinowałem z relacjami związanymi ze skalą. Natura obserwowana oczami dziecka, czy lisa nie jest taka sama. Na ich poziomie krajobraz ma inny wymiar, wszystko robi większe wrażenie, jest fantastyczniejsze, a mały wodospad może się wydawać spektakularny. Chciałem także pokazać zadziwione oczy dziecka patrzącego na przyrodę, niedźwiedzie, rysie i wilki, tak jak to było sto, czy dwieście lat temu.

W jaki sposób pana osobiste postrzeganie natury wpłynęło na jej obraz w filmie?

Bardzo podoba mi się metafora magicznych okularów, które pokazują nam różne światy w zależności od mocy soczewek. Instrument używany do obserwacji otaczającego świata determinuje jego percepcję, zmienia perspektywę. Używając mikroskopu zanurzam się w świecie bakterii, dzięki teleskopowi przemierzam wszechświat, dzięki kamerze ustawionej tuż nad ziemią wchodzę do świata lisa. W pewien sposób każdy film jest nową parą okularów.

"Mój przyjaciel lis" jest bardzo wystylizowany...

To bajka, a przecież bajka to prosta historia w prostym świecie. Bajka musi przemawiać do wszystkich. Niezależnie czy oczywisty, czy zakamuflowany, temat bajki często odzwierciedla dziecięce rozważania. W "Moim przyjacielu lisie" mamy pytanie o szacunek dla natury, szacunek dla innych istot, kwestie nie posuwania się za daleko, by nie zniszczyć wszystkiego, pomimo nieopuszczającej nas chęci posiadania.

To dlatego wszystko, co nie jest bezpośrednio związane z relacją pomiędzy dziewczynką a lisem, zostało jedynie zasugerowane. To był sposób na skupienie się na sprawach, które posuwały film do przodu. Co więcej, uważam że proste rzeczy wnoszą więcej znaczeń i emocji.

W tej historii umiejscowienie w czasie nie ma znaczenia. Znaczenie ma natomiast związek pomiędzy istotą ludzką i zwierzęciem, to co się dzieje oraz to, co zdarzyć się nie może.

WYJĄTKOWA OPOWIEŚĆ

Czy ten film jest logicznym kolejnym krokiem po sukcesie "Marszu pingwinów"?

Od dłuższego czasu projekt ten był bliski mojemu sercu. Synopsis "Mojego przyjaciela lisa" napisałem na długo przed rozpoczęciem prac nad "Marszem pingwinów". Po wielkim zawrocie głowy związanym z promocją poprzedniego filmu byłem zadowolony mogąc rozwijać nowy, osobisty projekt, który zaczął dojrzewać. Tu nie musiałem zadawać sobie pytania, czy ten film będzie tak samo dobry, jak "Marsz pingwinów". Sukces poprzedniego tytułu dał mi możliwość opowiedzenia o drobnych momentach szczęścia, co paradoksalnie wymagało nie mniejszych nakładów finansowych.

Jak poszło pisanie scenariusza?

Lubię lekkość jaką dają kawałek papieru i ołówek w porównaniu ze środkami potrzebnymi do rozpoczęcia zdjęć. Prace nad wydobyciem tej osobistej historii na światło dzienne rozpocząłem samodzielnie. Następnie dołączył do mnie Eric Rognard jako współscenarzysta. Współpraca układała nam się doskonale. Próbowaliśmy napisać mocną opowieść, a jednocześnie chcieliśmy wiarygodnie przedstawić zachowanie lisa. Musieliśmy wymyślić wiarygodny rozwój akcji z punktu widzenia lisa i w tym samym czasie znaleźć impulsy dramatyczne, które brały by pod uwagę wyzwania związane z oswajaniem zwierzęcia.

Powziąłem też decyzję, że historia będzie opowiadana przez narratorkę. Jest nią dorosła osoba, która w kilku zdaniach dzieli się z nami wspomnieniami z jej dziecięcej wyprawy.

Dlaczego "Mój przyjaciel lis" jest niezwykłym scenariuszem?

To klasyczny scenariusz z sekwencjami i postaciami. Postaci są jego oryginalnym elementem: dziecko i zwierzę nie komunikują się poprzez dialogi. Dla każdego z nich musieliśmy opracować wiarygodne motywy muzyczne, które by pokazywały potrzebę dziewczynki odkrywania świata lisa i uczestniczenia w jego życiu.

OD SCENARIUSZA DO FILMU - NIEZWYKŁA PRZYGODA

Czy pisanie tego filmu przebiegało inaczej, niż w przypadku "Marszu pingwinów"?

Było diametralnie inne. W przypadku pingwinów opowiadałem historię już wcześniej napisaną przez naturę. Przy lisie pisałem o swoim dzieciństwie, szukaliśmy sposobu na przedstawienie tego obrazem. W "Marszu pingwinów" próbowaliśmy uchwycić rzeczywistość. Natomiast w "Moim przyjacielu lisie" chciałem połączyć reżyserowanie z dokumentowaniem rzeczywistości: "dzika" część przedstawia zachowanie lisa, reżyserowana część pokazuje wszystko to, co dzieje się dookoła dziewczynki.

Jakie są pana pierwsze przemyślenia związane z pracą nad tym filmem?

Zaczęliśmy od znalezienia odpowiednich miejsc do filmowania. Chciałem kręcić w górach na średniej wysokości, w łagodnych krajobrazach, niezbyt dzikich. Pierwsze poszukiwanie lokalizacji wykonał Jérôme Bouvier. Tak jak ja jest operatorem i łączy nas podobna wrażliwość. Przejechał Europę w celu znalezienia niezwykłych miejsc, wielkich puszczy zamieszkałych przez lisy. We Francji były to rejony od Haut-Doubs na dół aż do Chartreuse. Następnie pojechał do Norwegii, Słowenii, Rumunii, na Węgry, by zakończyć podróż we Włoszech.

Ostatecznie zdecydowaliśmy się na filmowanie w dwóch regionach: w Ain wokół płaskowyżu Retord oraz we Włoszech w Abruzzes.

Płaskowyż Retord jest tym terenem, który przemierzyłem wszerz i wzdłuż jako chłopiec. W promieniu 20 km znam tu niemal każdy metr kwadratowy. To ekipa przekonała mnie, by tu filmować. Szukałem dużo dalej, wszędzie tylko nie pod własnym nosem.

Drugą lokalizacją jest Park Narodowy Abruzzes. To niesamowite miejsce, jeden z najstarszych chronionych obszarów w Europie, gdzie cały czas można znaleźć lisy, niedźwiedzie i cały wspaniały świat europejskiej fauny. Zwierzęta te żyją w lasach pełnych buków i innych drzew o fantastycznych kształtach, które przez setki lat osiągnęły niewiarygodne rozmiary.

Co się działo dalej, jak już lokalizacje zostały wybrane?

Wysłaliśmy cztery osoby na pół roku do Arbuzzes, by obserwowały i filmowały lisy w ich naturalnym środowisku. Chodziło o złapanie z nimi kontaktu. Od ponad stu lat już się nie poluje na nie, więc są one najmniej dzikie w Europie. Zespół badał ich zachowanie, a jego obserwacje pomagały później w decydowaniu o punktach zwrotnych w scenariuszu, który pisaliśmy w tym samym czasie. Odkryli na przykład, że na wiosnę lisy uwielbiają krokusy. Stwierdziłem, że to bardzo zabawne i postanowiłem wykorzystać w filmie. Praca tego zespołu dostarczyła nam niesamowitej liczby scen z codziennego życia przyrody (różne pory roku, burze, wiatr kołyszący drzewami, wilki, niedźwiedzie).

Równocześnie przygotowywaliśmy się do filmowania przy wykorzystaniu klasycznych technik reżyserskich. Rozlokowaliśmy się w górach Ain. Posiadłość w Lavanche - tradycyjny dom otoczony wspaniałą przyrodą - posłużył nam za plan. Rozpoczęły się zdjęcia, które trwały przez cztery pory roku. Oznacza to, że każdego ranka zespół był w środku natury, na polanie lub na łące, niezależnie czy akurat padał deszcz, śnieg, czy wiało. Meteorologia to nie zawsze precyzyjna nauka - musieliśmy się do tego przyzwyczaić. Spędzenie 30-tu tygodni w naturze sprawiło, że staliśmy się wyczuleni na najbardziej subtelne wskazówki przyrody dotyczące pogody.

Proszę coś opowiedzieć o zespole, który towarzyszył panu w przygodzie?

W celu odtworzenia tej historii zaczerpniętej z pamięci dziecka siedzącego w trawie potrzebowaliśmy prawie czterdziestu osób stale obecnych na planie. Zespół był wyjątkowym konglomeratem: byli tu dokumentaliści, niektórzy wcześniej robili filmy fabularne, jak na przykład Gerard Simon, odpowiedzialny za zdjęcia, inni znowuż zajmowali się już wcześniej kinowymi dokumentami przyrodniczymi, które są francuską specjalnością. Mój asystent Vincent Steiger przemierzył cały świat organizując zdjęcia do takich filmów jak "Makrokosmos", czy "The Last Trapper". Dużym wyzwaniem było połączenie różnych podejść, elastyczności dokumentu z ekstremalnymi wymogami związanymi z tworzeniem filmu fabularnego.

I jak to się sprawdziło?

Miałem szczęście być otoczonym przez profesjonalistów. To najpiękniejszy prezent, jaki otrzymałem w związku z pracą nad "Marszem pingwinów" - mogłem teraz pracować z artystami i rzemieślnikami, którzy tworzyli wspaniały zespół. Znalezienie sposobu na zrozumienie siebie nawzajem zabrało trochę czasu. Wyjaśnianie ekipie, po dwóch dniach czekania w gotowości, że nie możemy kręcić, bo lis nie jest w nastroju może być prawdziwym testem. Ale kiedy ci sami ludzie angażują całą swoją energię, żeby pracować nad spełnieniem twojego marzenia, dzielą się swoimi pomysłami i entuzjazmem, sprawia to ogromną radość. Każdego ranka wszyscy przynosili ze sobą fantastyczną zdolność do współpracy, cierpliwość i kreatywność.

LIS - UTALENTOWANY, ALE I NIEPRZEWIDYWALNY AKTOR

Dlaczego właśnie lis, a nie inne zwierzę?

To osobisty wybór, lubię to zwierzę. Oczywiście chodzi też o to, że to właśnie lisa spotkałem w dzieciństwie, ale spośród leśnych zwierząt to najbardziej do niego jestem przywiązany. Podniecającym wyzwaniem było wstawienie lisa, wiecznego odtwórcę ról drugoplanowych, jako postać główną na plakacie i pokazanie go jako ucieleśnienia całego świata zwierzęcego. Inni reprezentanci europejskiej przyrody, np. borsuki, jeże, gronostaje, ale też wilki, niedźwiedzie, czy rysie zagrały role drugoplanowe.

Filmowanie lisa także było wyzwaniem. Zanim rozpoczęliśmy zdjęcia miałem okazję godzinami oczekiwać wyjścia lisa z kryjówki tylko po to, by zobaczyć, jak ukradkiem wymyka się w innym miejscu. Lis wydaje mi się idealnym stworzeniem to tego, by zilustrować pełną sprzeczności relację człowieka z dzikiem zwierzęciem. Lis zawiera w sobie paradoks: z jednej strony jest zwierzęciem ściganym, które ucieka, gdy tylko zidentyfikuje nas jako drapieżnika, ale także jest ciekawy i pragmatyczny - nie waha się podchodzić do osad ludzkich. Często słyszy się o ludziach mieszkających w oddalonych domach, którzy opowiadają o ich spotkaniach z lisami, które dosłownie jedzą im z dłoni. To uwodzicielskie zwierzę, które wystawia naszą chęć posiadania na poważny test, gdy znika na wiele tygodni, zanim znowu pojawi się u nas. To idealny temat do zastanowienia się nad pojęciem oswajania. Zdarza się, że populacje lisów tworzą siedliska w sercach zachodnich metropolii. Uważam więc, że lisa i człowieka łączą wspólne interesy i ciekawość, która wydaje mi się odwzajemniana.

Czy lis okazał się być dobrym aktorem?

To interesujący aktor, a są tego tysiące powodów. Lis jest niezwykle wylewny. Jest bardzo żywym stworzeniem, a w niektórych swoich zachowaniach bywa wielkoduszny. Poza tym możemy bez większego wysiłku zrozumieć jego gesty. Sposób komunikacji lisa nie jest tak bardzo odległy od sposobu psa. Nagle okazuje się, że jego zachowanie jest dla nas całkiem oczywiste.

To także bardzo elastyczne zwierzę, zdolne do adaptacji w różnych sytuacjach. To właśnie czyni go interesującym dla filmowca. Z punktu widzenia dramaturgii filmu lis może zabrać nas tam, gdzie dokładnie chcemy.

Nie jest zbyt nieprzewidywalny?

W istocie jest to problem. Mogę to potwierdzić po sześciu miesiącach filmowania. Nie możesz zmusić lisa, by zrobił to, czego nie chce. To zawsze lis decyduje. Intensywną relację uzyskuje się relatywnie łatwo, ale w końcu człowiek musi zaakceptować fakt, że lis przychodzi i odchodzi, kiedy ma ochotę.

W jaki sposób znalazł pan idealnego odtwórcę roli?

Nie znalazłem go. Nie było jednego lisa, ale cały ich szereg. Wszystkie miały różne temperamenty i cechy indywidualne. Były to zarówno dzikie lisy sfilmowane przez ekipę stacjonującą w parku Abruzzes, jak i te wytropione przez Pascala Treguy'a, który był odpowiedzialny za zwierzęta.

Czy odbył się jakiś casting?

Pascal Treguy poświęcił mnóstwo czasu na poszukiwania lisów, które od młodości miały kontakt z człowiekiem. W trakcie swoich poszukiwań spotkał wiele osób, które miały jednego, czy kilka lisów. Tak natrafił na Marie-Noëlle Baroni. Od wielu lat zajmowała się ona pokazami dla dzieci z udziałem lisów. Marie-Noëlle wraz ze swoimi zwierzętami dołączyła do zespołu Pascala Treguy'a. Oprócz tego, że oboje są profesjonalistami, łączy ich wysoki poziom etyki, zgodny z przesłaniem filmu.

Zwierzęta, które wybierali do pracy, zachowywały swoje naturalne zachowania, jednocześnie akceptując obecność licznego zespołu wokół nich. Ich talent polega na zrozumieniu natury i temperamentu każdego lisa. Potrafili wybrać danego lisa do zagrania w konkretnej scenie. Spośród lisów-aktorów niektóre były bardziej wrażliwe na najmniejsze zakłócenia, dlatego filmowaliśmy je w zespole ograniczonym do minimum, z jedną kamerą z obiektywem o bardzo długiej ogniskowej. Inne były bardziej przyjazne, tak że witały cały zespół o poranku, gdy przyjeżdżały na plan.

Jak udało się panu sprawić, by lis swoją ekspresją opowiadał swoją historię?

Wszystkie sceny scenariusza były rozwijane w oparciu o naturalne zachowania. Można było wyczuć, kiedy lis nie był gotowy, dokładnie tak, jak z aktorem, który nie jest jeszcze w swojej roli. To byli prawdziwi aktorzy. Baliśmy się o ich nastroje. Czasem widać było po ich spojrzeniu, że nie będą chciały pracować. Na przykład na wiosnę, gdy natura budzi się do życia, lis, tak jak i inne zwierzęta, jest zupełnie zdekoncentrowany. A oprócz tego jest w lisie coś z diwy: kiedy nie jest pozytywnie do czegoś nastawiony, można go prosić do woli i nic z tego. Trzeba go szanować i nie wolno sobie pozwalać na pójście zbyt daleko, bo w jednej chwili można pozostać z pustymi rękami.

Było kilka niespodzianek. Na przykład widziałem dzikie lisy przemierzające rzeki i próbujące chwytać żaby, ale wśród naszych żaden nie wydawał się zbytnim fanem wody. Często trzeba było przechytrzać lisa, żeby ukończyć daną scenę, która przecież była inspirowana tym, co wcześniej zaobserwowaliśmy w przyrodzie.

Luc Jacquet: Mój lis nie jest symboliczny

Lis jest archetypem wykorzystywanym stale w opowiadaniach, często kojarzonym z chytrością i inteligencją. Jednak nie taki lis mnie interesował. Z pewnością nie chciałem, żeby odgrywał ludzkie emocje. Wręcz przeciwnie, chciałem by był prawdziwym lisem wyrażającym się poprzez swoje naturalne zachowanie.

DZIEWCZYNKA - GŁÓWNA BOHATERKA

Dlaczego dziewczynka?

Wyobrażając sobie siebie trzydzieści lat wcześniej, miałem przed oczami obraz małego chłopca, który z kijkiem w ręku bawi się w Davy Crocketta, czy kowboja. Dziesięcioletni chłopcy myślą o sobie jako o twardzielach, są przepełnieni chęcią posiadania rzeczy. Pomyślałem, że mała dziewczynka będzie mniej dominująca, chętniej będzie chciała słuchać i bardziej będzie jej zależało na uwiedzeniu lisa. Podejście kobiece wydało mi się bardziej związane z zachwytem, który był jedną z sił napędowych filmu.

Z drugiej strony czułem, że jeśli historia zostanie opowiedziana przez kobietę, będziemy w stanie wkroczyć do świata emocji, wielkoduszności, a film otrzyma drugi wymiar, który będzie stanowił przeciwwagę dla przygodowej jego strony.

Jak znalazł pan młodą aktorkę?

Nie szukałem stereotypowego człowieka, ale raczej kogoś entuzjastycznego, nawet swawolnego. Spotkaliśmy się z setkami dziewczynek, bez określania koloru włosów, wyglądu fizycznego, czy wysokości. Od początku myślałem o dziewczynce, która swobodnie będzie się komunikowała ze zwierzętami i wtedy pojawiła się Bertille...

Jakie były pana wrażenia po pierwszych próbach?

Dzięki swojej dyskrecji i skrytości Bertille kryje małą tajemnicę. Ma bardzo niezwykłą sylwetkę i typową twarz. Nalegałem, by nie zmieniała się przez cały film. Chodziło o to, by była postacią ponadczasową. Z wielkim talentem weszła w tę rolę i stworzyła ją praktycznie z niczego.

W tym, co Bertille pokazuje jest niezwykła moc, a pokazuje ona tylko to, co zrozumiała. Miała bardzo niewiele tekstu, którym mogłaby się kierować. Nie było żadnego aktora, który mógłby zagrać z nią. Musiała też prowokować pewne sytuacje z lisem, jednocześnie myśląc o swojej roli. Niesamowite jest to, że udało jej się.

Jak to możliwe, skoro jej rola to gra twarzą?

Najważniejsze było to, żeby miała prawdziwy talent wyrażania grą emocji. To było dla niej bardzo trudne biorąc pod uwagę jej nieustępliwość i twardy charakter. Próbowaliśmy razem. Każde z nas odbyło podróż. Musiałem nauczyć się z nią rozmawiać, być przy tym zrozumiałym. Ona musiała dokonać wielkiego wysiłku, by nauczyć się wyrażać swoje emocje. Z upływem czasu okazała się być bardzo uważną aktorką.

Nauczyła się pracy ze zwierzętami. Pomagała jej Marie-Noëlle Baroni, która ma talent komunikowania dzieci ze zwierzętami. Lisy nie zawsze odchodziły się z nią delikatnie, ale ona była cierpliwa. Trzeba pamiętać, że warunki filmowe były bardzo trudne, cały czas przebywaliśmy na zewnątrz.

BERTILLE, NARODZINY AKTORKI

Mieszczanka Bertille Noël-Bruneau, jest nieśmiałym i poważnie wyglądającym dzieckiem. Już w pierwszych scenach dowiodła tego. Bertille przechodziła wtedy do szóstej klasy. Zanim zagrała w "Moim przyjacielu lisie" nie miała zbyt wiele styczności z naturą. Raczej bała się zwierząt, więc potrzebowała czasu, by zaskarbić sobie ich zaufanie.

W czasie tej niecodziennej jak dla jedenastolatki przygody, Bertille odkrywała świat przyrody. Bertille uważała, by nie ulec chęci posiadania zwierzęcia, które się kocha. Dokładnie tak samo, jak bohaterka, którą zagrała.

Pełne wrażeń zdarzenia z planu filmowego sprawiły, że Bertille zaprzyjaźniła się z Titusem i od tego czasu regularnie go odwiedza. Lis rozpoznaje ją, dobrze się bawią razem. Wygląda na to, że oboje się ze sobą oswoili.

PASCAL TREGUY, ekspert z dziedziny biologii

W jaki sposób został pan zaangażowany do tej przygody?

Kiedy spotkaliśmy się z Lukiem i opisał mi projekt, okazało się, że cała europejska dzika przyroda będzie w tym filmie. Urzekła mnie koncepcja wysunięcia zwierząt, które otaczają nas na pierwszy plan, szczególnie tych, które rzadko są widywane w naturze.

W jaki sposób przygotowywał się pan do filmu?

W trakcie czytania scenariusza zwróciłem uwagę na to, że lista gatunków zwierząt, które mają wystąpić w filmie jest znacząca. Od salamandry po niedźwiedzia, przez orły i dziki. Skontaktowałem się z trenerami-specjalistami, ponieważ nie trzymam zwierząt w jakimś zoo. Jeśli chodzi o główną rolę było to bardzo skomplikowane, ponieważ niewiele osób pracuje z lisami. W pierwszym etapie mojej pracy skupiłem się więc na lisach. Spotkałem ludzi, którzy wychowywali lisy od młodości i oswoili je, i zasugerowałem im żeby wraz ze mną wzięli udział w tworzeniu filmu.

Jak się układały relacje z lisami?

Pomimo silnej więzi, jaką udało nam się stworzyć, uważam że to jedne z najbardziej nieprzewidywalnych zwierząt. Zawsze czujne, robiące jedynie to, na co mają ochotę. Ważne było zrozumienie charakteru każdego lisa, tak by naturalnie wykonywały to, co zostało zapisane w scenariuszu. Mieliśmy bardzo ożywione lisy do scen akcji oraz takie starsze, spokojniejsze do scen z dziewczynką. Niektóre z nich, jak Titus, Max, czy Swannie były prawdziwymi członkami zespołu. Znaliśmy ich dziwactwa i reakcje.

Co wyniósł pan z tego doświadczenia?

Spotkać reżysera z taką wiedzą o zwierzętach jest marzeniem każdego obrońcy przyrody. Dzielimy tę samą pasję. Luc dał mi szansę osiągnięcia czegoś, czego zawsze chciałem od mojej pracy. Ten film pokazuje zwierzęta takie, jakimi są, a nie takie, jakimi chcielibyśmy je widzieć. Jest to bardzo bliskie mojemu sercu.

MARIE-NOELLE BARONI, hodowca zwierząt

Pascal Treguy spotkał Marie-Noëlle Baroni, kiedy przygotowywał się do pracy przy filmie. Marie-Noëlle mieszka z pięcioma, czy sześcioma lisami. Relacja, jaką ma ona ze swoimi lisami pozwoliła nam na zupełnie bezpieczne filmowanie scen z lisami i dziewczynką.

Jakie były pani odczucia po pierwszych spotkaniach z ekipą filmowców?

Czytając scenariusz byłam bardzo poruszona. W tej małej dziewczynce rozpoznałam siebie z tym samym zażartym pragnieniem, żeby zwierzęta nie uciekały ode mnie, jak tylko pojawiam się w lesie. Dorastałam w domu na wsi, otoczonym przez drzewa. Króliki, lisy, wiewiórki miały w zwyczaju przebiegać przed moim oknem. Pewnego dnia mój kot przyniósł małe liski. Ich matka zaginęła, więc ja zajęłam się wychowaniem ich. Potem sąsiedzi przynosili mi zranione zwierzęta, które znajdowali. Od tego czasu zawsze mieszkałam ze zwierzętami.

Zaangażowanie się w prace nad tym filmem sprawiło mi dużo radości także dlatego, że znalazłam w tym filmie odbicie tego, czym zajmuję się od lat. Zanoszę swoje zwierzęta do szkół, uczestniczę w pokazach, edukuję dzieci w temacie zwierząt, które żyją w naszym kraju. Ten film był dla mnie powrotem do korzeni.

Jak przebiegała praca ze zwierzętami?

Pascal Treguy decydował, by wybrać kilka lisów, tak żeby wykorzystać naturalne cechy każdego z nich w zależności od zadań. Na plan przybyłam z pięcioma lisami, w tym Titusem i Tango oraz innymi zwierzętami takimi jak jeż Pickwick.

Bałam się, że pracując z tak dużym zespołem moje zwierzęta będą przestraszone, ale rozmowa z Lukiem przekonała mnie. Mówił o zwierzętach-aktorach, cały czas mówiąc mi w której scenie widziałby dane zwierzę. Często przechodziliśmy trudne chwile, ale zawsze znajdowaliśmy rozwiązanie.

Czy mówimy tu o spotkaniu Bertille z lisami?

Spędzaliśmy ze sobą bardzo dużo czasu, tak by móc oswoić się ze zwierzętami. Zajęliśmy się lisimi szczeniakami, które miały zaledwie kilka dni, i które ledwie uszły z życiem. Karmiliśmy je z butelki. Bertille miała wiele przeżyć ze zwierzętami.

"Mój przyjaciel lis" jest także filmem o Bertille i Titusie. Bertille jest mądrą dziewczynką, która zdobyła przyjaźń Titusa. Ich relacja stała się naturalna, a właśnie o to nam chodziło.

Jaki wpływ na zwierzęta miało doświadczenie z planu filmowego?

Zwierzęta miały sporo chwil dobrej zabawy. Ich brak cierpliwości przed każdą sceną był bardzo widoczny. Poczuły prawdziwy związek z naturą. Na przykład Titus, który teraz ma 12 lat (podczas gdy lisy rzadko dożywają 4 czy 5 lat życia w naturze), odnalazł swoje drugie dzieciństwo. Obecnie cieszy się emeryturą, na którą sobie zasłużył ciężką pracą.

Które sceny były najtrudniejsze?

Przestraszyłam się, kiedy przeczytałam w scenariuszu, że lis ma być ścigany przez wilki. Ale kino potrafi sobie radzić z takimi scenami. Kiedy lis miał skoczyć nad przepaścią, rozwieszona była siatka. Kiedy uciekał przez okno, tuż pod nim była platforma. W niektórych scenach filmowcy wykorzystali nawet sztuczne lisy. Bardzo poruszająca byłą scena, w której dziewczynka prowadzi lisa do jej pokoju. Lis doskonale odegrał rolę. To kluczowa scena, w której zawarte jest przesłanie filmu. To klucz do zrozumienia dzikiej przyrody, granica której nie można przekraczać: lis znaleziony w dziczy nie będzie dobrze czuł się w klatce.

Dziecko dorosło, ale pamięć pozostała, jakby czas się zatrzymał. Isabelle Carré jest narratorką w filmie.

Jakie są pani odczucia związane z tym filmem?

Nigdy nie miałam takiego doświadczenia. Podobnie jak małej dziewczynce sprawiło mi radość zanurzenie się w naturze. Było to dla mnie duże przeżycie, jako że jestem dzieckiem betonowego Paryża. Film wprawił mnie w bardzo dobry nastrój. Ja także zapragnęłam podążyć za lisem.

Rozumie pani tą szaloną potrzebę dziewczynki?

Podobnie jak ona, wszyscy mamy potrzebę podążania za swoimi marzeniami. Ja też lubię, kiedy dzięki uporowi spełniają się moje marzenia. Każde z nas miało w swoim dzieciństwie jakieś decydujące doświadczenie. Na przykład ja byłam przekonana, że potrafię latać. Rzeczywistość okazała się bolesna!

Jakie będzie według pani oddziaływanie filmu?

W czasie czytania scenariusza zauroczyło mnie to, że pozwalał on na identyfikowanie się w bohaterką. To prawdziwa historia, prawdziwa podróż do świata, który jest po części realny, a w tym samym czasie fantastyczny, co umożliwia utożsamianie się... Pamiętam szok związany z obejrzeniem "Mary Poppins" - ten film odbił duże piętno na moim dzieciństwie. Wierzę, że "Mój przyjaciel lis" jest tego typu filmem.

Jak przebiegała pani współpraca z Lukiem Jacquetem?

Byłam bardzo zaskoczona precyzją, z jaką mnie prowadził i jego wysokimi wymaganiami. Chciał, żeby to wszystko było namacalne, zgodne z prawdziwym życiem. Całkowicie poddałam się temu. Luc Jacquet chciał osiągnąć coś bardzo intymnego, delikatnego.

W filmie, w którym bohaterowie mówią tak mało, muzyka odgrywa rolę narratora i jest kluczem do zrozumienia opowieści. Musi opowiadać nam o emocjach bohaterów, zdradzać ich najskrytsze uczucia i wyjaśniać sens zdarzeń. W miejscach, gdzie muzyka przekazuje widzowi mój zachwyt nad krajobrazem, było to dla bardzo osobiste doświadczenie.

Jak w przypadku "Marszu pingwinów", gdzie Emilie Simon zilustrowała ekstremalne krajobrazy, miałem potrzebę pracy z młodymi muzykami. Założyliśmy sobie razem z producentem Yvesem Darondeau, który jest pasjonatem muzyki, i który bardzo mnie wspierał w tym temacie, że zorganizujemy grupę utalentowanych muzyków, którzy stworzą wielokolorowy muzyczny świat.

Troje kompozytorów Evgueni Galperine, Alice Lewis oraz David Reyes musiało zagrać w trudną, złożoną grę, którą było pisanie muzyki do tego filmu. Film opowiada o bardzo subtelnych sprawach: krótkie chwile szczęścia, radości i obawy dzieciństwa. Muzycy musieli dostosować do tego ścieżkę dźwiękową, ponownie odkryć dzieciństwo, zachwyt i oczarowanie prostymi rzeczami.

Każde z nich w swojej części muzyki wniosło kawałek świata, który chciałem pokazać w filmie.

Luc Jacquet

PRODUCENCI

Jest ich trzech: Yves Darondeau, Christophe Lioud, Emmanuel Priou. Pochodzą w zupełnie różnych światów, ale w 1993r. założyli wspólną firmę produkcyjną, którą nazwali Bonne Pioche. Są ludźmi o wszechstronnych zainteresowaniach. Produkują filmy dokumentalne z ekspedycji naukowych, programy o tematyce społecznej, filmy o twórcach, portrety artystów, programy muzyczne. Zabrali się nawet za temat polityczny: film "Dans la peau de Jacques Chirac" ("Być jak Jacques Chirac") w reżyserii Karla Zéro i Michela Royera zdobył Cezara dla najlepszego dokumentu.

Wyprodukowali także "Rendez-vous en terre inconnue" z Muriel Robin, Patrickiem Timsitem i Charlotte de Turckeim ("Spotkanie na ziemi nieznanej") pokazywane w porze największej oglądalności w France 2 oraz France 5.

Latem 2002r. poznali Luka Jacqueta. Bardzo dobrze znający się na filmie dokumentalnym przyszły reżyser filmów fabularnych zapoznawał ich z wielkim projektem "Marszu pingwinów". "Luc przez lata rozwijał ten projekt" - wspomina Yves Darondeau. "Pracował na Antarktydzie, gdzie obserwował zachowania pingwinów, co zaowocowało powstaniem tej opowieści. Gdy spotkaliśmy się z nim po raz pierwszy, nigdy wcześniej nie mieliśmy okazji produkowania filmu przyrodniczego, czy filmu fabularnego. Od dłuższego czasu poszukiwaliśmy filmu do naszego debiutu kinowego, który byłby jednocześnie oryginalny i ambitny. Ta niewiarygodna przygoda z pingwinami na krach lodowych, uniwersalna historia, trochę wariackie wyzwanie, którym była ta produkcja, wszystko to od razu nas przekonało. Nie mieliśmy zupełnie pojęcia o wyzwaniach związanych z tym filmem".

Reszta to już historia kina, Oskarów i Cezarów. "Film wszedł do kin pod koniec stycznia 2005r. Sukces był niewyobrażalny, przynajmniej na początku we Francji. Wkrótce potem Luc zaproponował nam trzy nowe projekty, a "Mój przyjaciel lis" był jednym z nich. Wyjaśnił nam na początku, że chodzi o wspomnienia chłopca, które przenoszą nas w okolice z jego dzieciństwa do serca Jury. Chciał byśmy ponownie odkryli otaczającą nas naturę". A trio powiedziało: "Zgoda".

Po krótkim zastanowieniu podyktowanym sezonowością trzej decydenci postanowili wejść w ten projekt. "Imperatywem było mieć ten film na marzec" - wyjaśnia Emmanuel Priou. "Podjęliśmy zatem wyzwanie rozpoczęcia produkcji w trzy miesiące i znalezienia w tym czasie aktorów, operatorów, techników i specjalistów od dzikiej przyrody".

"Moim przyjacielem lisem" producenci z Bonne Pioche delikatnie otworzyli drzwi do świata, który dotychczas pozostawał dla nich nieznany - świata filmu fabularnego. Obrazem dziewczynki, która z pasją i determinacją oswaja lisa, wykonali krok w stronę kina nie korzystając przy tym ze sprawdzonych wzorców i totalnie koncentrując się na projekcie. "Produkowane przez nas filmy wymagają 2-3 lat pracy. Nasze zaangażowanie się w projekt jest efektem zadania sobie prostych pytań w stylu: "Czy jesteśmy w stanie wnieść do projektu coś od siebie, by pomóc reżyserowi?". Luc przyniósł nam dobre historie, miał czytelne intencje i prawdziwą reżyserską wizję. Okazało się, że nam też było po drodze z jego pomysłami". Nawet jeśli ich korzenie są różne, film przemawiał do nich, przywoływał ich własne wspomnienia. "Film poruszył nas, przypomniał o momentach z dzieciństwa. To film o naturze, oparty na prostej historii. Luc zabiera nas w nim za ręce do lasu i pokazuje naszą łączność ze zwierzętami, ale w inny sposób. Trzymaliśmy się filmowania z ziemi, o czym dużo rozmawialiśmy przy okazji pingwinów. Wystarczało włączyć kamerę, zwierzęta nie były onieśmielone. Tu natomiast wszystko zależało od lisa. Prawdą jest, że trzeba było zaadaptować historię do rzeczywistości, którą natura i zwierzęta zaoferowały nam. Warunki pogodowe nie zawsze były łatwe. Zdarzyła nam się nietypowa zima spędzona na oczekiwaniu na śnieg, gdy już nawet zaczęliśmy się zastanawiać nad przeniesieniem zdjęć do Norwegii. Były momenty paniki. Krótko mówiąc musieliśmy się zmierzyć z wszelkiego rodzaju przeciwnościami. W istocie cały czas eksperymentowaliśmy i improwizowaliśmy, co wnosiło pewien rodzaj ekscytacji, która jednoczyła zespół. Nie ma nic bardziej niezwykłego, niż roczne zdjęcia w naturze". "Szczęściem naszym było to, że film był kręcony w regionie, który Luc doskonale zna" - uważa Christophe Lioud. "Lokalizacji szukaliśmy po całej Europie w Norwegii, Rumunii, Hiszpanii, ale w końcu 80% zdjęć zostało wykonanych w departamencie Ain we Francji, a pozostałe 20% w Abruzzes we Włoszech.

Producenci zaangażowali się w projekt także dlatego, że to, zgodnie ze słowami Yvesa Darondeau, "wielowarstwowy film z możliwością odbierania na różnych poziomach". "Przemawia do uczuć. To film dla zmysłu powonienia, słuchu... Luc prowadzi nas tropem nieuchwytnego zwierzęcia. Przypomina nam, że blisko nam do natury, choć już się tym nie przejmujemy, a przynajmniej nie tak, jak trzeba. Był uparty, zdeterminowany i wspaniały, czym zaskarbił sobie uznanie zespołu. Luc potrafił z nim rozmawiać, komunikować swoje potrzeby, a natura nie była łatwa do okiełznania. Lisowi nie dało się wydawać poleceń. Wszyscy musieliśmy być cierpliwi".

W celu znalezienia odtwórczyni głównej roli producenci przejrzeli setki aplikacji, aż w końcu tylko trzy czy cztery propozycje zostały. Wtedy pojawiła się Bertille. "To był taki punkt zwrotny, ona była tak czarująca, że nie mógłby to być nikt inny".

"Mój przyjaciel lis" wychodzi od prostego założenia. Chodzi w tym wszystkim o wolność, o której Luc opowiada oczami dziewczynki. Udało mu się zachować dziecięcego ducha, a jego ostatni film jest na to najlepszym dowodem".

Luc JACQUET, reżyser

Od dziecka wiele czasu spędzał na przemierzaniu wzdłuż i wszerz gór departamentu Ain (na południe od Jury). Początkowo wędrował razem z rodzicami, którzy zaszczepili w nim miłość do natury, potem samodzielnie, gdy zasmakował w samotnych podróżach. Jak mówi sam o sobie, lubi "wałęsać się", gubić w lesie, czy to dla przyjemności, czy też w celu odkrywania nowych rzeczy. To tam nauczył się czerpania przyjemności z wkradania się do świata przyrody, obserwowania sekretnego świata zwierząt i roślin w różnych porach roku.

Jako studenta zainteresowało go naukowe podejście do przyrody. W 1991r. otrzymał tytuł magistra zoologii na Uniwersytecie w Lyonie. W 1993r. napisał pracę doktorską na Uniwersytecie w Grenoble. W trakcie studiów uczestniczył w wielu wyjazdach naukowych w teren, których celem było badanie zachowań zwierząt oraz rola poszczególnych gatunków w ekosystemach.

To właśnie w ramach studiów otrzymał propozycję wyjazdu do Antarktyki na 14 miesięcy. W wieku 24 lat wyruszył na ornitologiczno-ekologiczną misję polarną do francuskiej bazy naukowej Dumont d'Urville w celu prowadzenia badań dla CNRS (Narodowego Centrum Badań Naukowych).

W trakcie misji pełnił także funkcję operatora filmu "The Congress of Penguins" szwajcarskiego producenta H.U. Schlumpfa. To wtedy zafascynował się obrazem. Porzucił program naukowy i zachęcony przez Schlumpfa, rozpoczął karierę operatora dokumentalnych filmów przyrodniczych. Następnie łączył funkcje asystenta reżysera i operatora, by w końcu przejść do reżyserii.

Większość jego dokumentów została nakręcona na Antarktyce lub na wyspach na południe od niej. Urzeczony tymi magicznymi regionami spędził tam trzy lata.

Owocem czasu spędzonego na szóstym kontynencie jest jego pierwszy film pełnometrażowy "Marsz pingwinów" - niezwykła opowieść o pingwinach cesarskich, które są w stanie przetrwać w najbardziej surowym klimacie na naszej planecie.

Po światowym sukcesie swojego pierwszego filmu, Luc Jacquet zabrał się za drugi projekt, który od dłuższego czasu był mu bliski - autobiograficzne wspomnienie o spotkaniu dziecka z lisem.

Alice LEWIS, kompozytorka

Alice Lewis spędziła pierwsze lata życia w Wielkiej Brytanii, dorastała w anglojęzycznym otoczeniu. Pierwsze swoje utwory nagrała w Wyższej Szkole Sztuk Pięknych w Cergy.

W związku ze swoimi studiami brała udział w wielu projektach muzycznych. Pisała muzykę do filmów krótkometrażowych, pokazów tanecznych i reklam (produkowanych m.in. przez Davida Lyncha i Patrice'a Leconte'a). Komponowała dla Agnes Bihl (Naive) i śpiewała w chórkach na drugiej płycie Sebastiena Teilliera (Record Makers).

Zimą 2004-2005 udała się do Chin by studiować pekińską operę oraz gu zhong - chińską harfę. Po powrocie użyczyła głosu na ostatniej płycie Alex Gohper.

Po wielu koncertach ze swoją grupą cały 2005r. poświęciła nagrywaniu swojego pierwszego albumu zawierającego piosenki w stylu elektro-pop (które samodzielnie skomponowała, zaaranżowała, zaprogramowała oraz napisała teksty). Produkcją albumu zajął się Thomas Deligny (znany też jako Concorde Music Club, Georges Deligny).

W 2006r. występowała w wielu salach koncertowych Paryża (Divan du Monde, La Sc?ne Bastille, la Fl?che d'or) oraz w innych miastach kraju, zarówno z grupą, jak i sama. Uczestniczyła w wielu projektach jako piosenkarka i/lub kompozytorka np. Shinju Gumi, towarzyszyła też na scenie Eglantine Gouzy (Osaka Recordings, fortepian, vx, sampling).

Evguéni GALPERINE, kompozytor

Urodził się na Uralu w 1974r. w cieniu trzech lekko popękanych silosów atomowych. Studiował w Moskwie, a w wieku 16 lat przeniósł się do Francji, gdzie kontynuował studiowanie kompozycji na Akademii w Boulogne (pierwsza nagroda, przyznawana anonimowo, za kompozycję elektro-akustyczną).

W 2000r. zdał do Conservatoire National Supérieur w Paryżu, gdzie studiował analizę muzyczną, pisanie i kompozycję. Otrzymał tam nagrodę SACEM.

Następnie zajął się kompozycją muzyki koncertowej: Beatles Fantasy (zamówiona przez A. Brussilovskiego i jego grupę Ricercata z Paryża, prezentowana w Champs-Elysées Theatre), świetne Requiem (zamówione przez Biennale w Zagrzebiu) oraz wiele innych kompozycji prezentowanych w Wiedniu, Moskwie, Enschede, Nowym Jorku, etc. Pisze także dla teatru (THE ETERNAL HUSBAND, reż. Henri Marielle), do reklam i nagrań CD (aranżacja do No Time Between dla Overhead - Naive).

Od 2002r. poświęca swój czas głównie muzyce filmowej.

Filmy krótkometrażowe: PIPSQUEAK PRINCE, reż. Zoya Trofimova (Srebrny niedźwiedź w Berlinie), LE PAYS DES OURS, reż. Jean-Baptiste Leonetti (Nagroda telewizji francuskiej w Brest), L'INTRUSION, reż. Sebastien Jaudeau, LE COMA DES MORTELS, reż. Philippe Sisbane (film wyświetlany w kinach) oraz LE CAMION EN REPARATION, reż. Arnaud Simon (Nagroda główna na festiwalu w Belfort).

Filmy długometrażowe: LA DERIVE DES CONTINENTS, reż. Vincent Martorana, LA PART ANIMAL, reż. Sebastien Jaudau.

David REYES, kompozytor

Od najwcześniejszych lat wychowywał się wśród muzyki. Uczył się gry na wiolonczeli. Wcześnie zainteresował się muzyką orkiestralną, ćwiczył w różnych zespołach, ale też słuchał i czytał wiele utworów.

W wieku 15 lat, gdy napisał krótki utwór do przedstawienia szkolnego, zdał sobie sprawę, że chce komponować. Pasja ta odcisnęła mocne piętno na jego życiu...

Próbował uciec od komponowania zapisując się na kurs produkcji na IAD (Louvain-la-Neuve w Belgii), który ukończył w 2003r. filmem krótkometrażowym pt. "Nienawidzę muzyki!".

Jednak muzyka nigdy go nie opuszczała. Skomponował ścieżkę dźwiękową do swojego filmu fabularnego, pracował też przy dokumentach, filmach krótkometrażowych, muzyce dla telewizji, do sztuk teatralnych oraz nad różnego rodzaju utworami klasycznymi.

Pod koniec swoich studiów filmowych opuścił Belgię, by doskonalić swoje umiejętności w Ecole Normale de Musique Alfred Cortot w Paryżu. Ukończył tam z wyróżnieniem kompozycję muzyki filmowej.

Za swoją pracę otrzymywał nagrody na World Festival of Underwater Images (Antibes, Francja) w 1999, 2000 i 2001 roku. Korzystał z wielu cennych porad uczęszczając do wielu klas mistrzowskich takich kompozytorów jak Laurent Petitgirard, John Scott, Philippe Rombi, czy Gabriel Yared.

Producenci
Yves Darondeau
Christophe Lioud
Emmanuel Priou

W roli głównej
Bertille Noël-Bruneau

Narracja
Isabelle Carré

Pomysł
Luc Jacquet

Scenariusz i adaptacja
Luc Jacquet and Eric Rognard

Muzyka
Evgueni Galperine
Alice Lewis
David Reyes

Zdjęcia
Eric Caro
Pascal Chantier
Gérard Simon (A.F.C.)

Operatorzy
Eric Dumage (A.F.C.)
François Royet

Zdjęcia przyrody
Jérôme Bouvier
Jérôme Maison
Cyril Barbançon

Montaż
Sabine Emiliani

Dźwięk
Laurent Quaglio
Germain Boulay

Miks dźwięku
Gérard Lamps

Scenografia
Marc Thiebault

Kostiumy
Pascale Arrou

Casting
Maguy Aimé

Ekspert z dziedziny biologi
Pascal Tréguy

Produkcja
Bonne Pioche Productions - France 3 Cinéma

We współpracy z Canal +
oraz Wild Bunch
przy wsparciu Conseil Général de l'Ain

Więcej o filmie:


https://vod.plus?cid=fAmDJkjC