17 czerwca 2018, Karolina Antczak
Powieści młodzieżowe to z pozoru idealny materiał na scenariusz filmu. Doświadczenie pokazuje, że nawet z najsłabszego, najbardziej dennego czytadła można stworzyć obraz porywający, zapadający w pamięć, a czasem wręcz dobry - wiecie, przez to duże “D”. Z drugiej strony - wiele świetnych powieści zostało okropnie spłaszczonych i zwyczajnie skrzywdzonych przez swoje kinowe adaptacje. Tym razem pod lupę bierzemy te produkcje, które skupiają się na uczuciowym życiu nastolatków - takim bardziej przyziemnym, szkolnym (na młodych ludzi pokonujących złe królowe i obalających antyutopijne rządy, przyjdzie jeszcze czas).
Gwiazd naszych wina (The Fault in our Stars, 2014, reż. Josh Boone)
Trzeba przyznać, że powieści Johna Greena pisane są według przepisu na komercyjny sukces: pełno w nich charakterystycznego, sarkastycznego humoru, wyrazistych bohaterów i nieco absurdalnych sytuacji, przeplatanych tymi życiowymi, często bardzo dramatycznymi. W pewnym sensie również w GNW mamy do czynienia z, powiedzmy to otwarcie, banałami - wszak trudno określić oryginalnym temat nieuleczalnie chorych, zakochanych w sobie nastolatków, którzy pragną żyć pełnią swych krótkich żyć. Tymczasem Greenowi się udaje, podobnie jak twórcom filmowej wersji, stworzyć historię ciekawą i wciągającą, a przede wszystkim ujmującą. W efekcie widzowie otrzymali niezwykle ciepły, wręcz urokliwy film, na którym trudno nie uronić chociaż symbolicznej łezki. Nie bez znaczenia pozostają kreacje Shailene Woodley i Ansela Elgorta.
Papierowe miasta (Paper Towns, 2015, reż. Jake Schreier)
Niestety, nie wszystko, czego Green dotknie, w złoto się zamienia. Ekranizacja “Papierowych Miast”, kolejnego dzieła autora “Gwiazd naszych wina”, miała oczarować i zachwycić widza - podobnie jak uczyniła to jej “starsza siostra”. Emocje wzbudzała także obsada - zwłaszcza Cara Delevingne, modelka, która od jakiegoś czasu para się także aktorstwem. Trudno powiedzieć, co właściwie nie zagrało (puenta niezamierzona): gra aktorska, która rzeczywiście mogłaby być lepsza, scenariusz, a może jeszcze coś innego. Grunt, że film pozostawia spory niedosyt - i poczucie zmarnowanego potencjału, jeśli czytało się oryginał.
Szkoła uczuć (A Walk to Remember, 2002, reż. Adam Shankman)
Dla odmiany film, który w mojej skromnej opinii pobił książkę na głowę. Przyznaję, “Jesienna miłość” (bo taki jest polski tytuł książki - swoją drogą, równie wierny oryginałowi, co w przypadku filmu…) to chyba nadal najlepsza, obok “Pamiętnika”, powieść Nicholasa Sparksa. Jednak to, co udało się osiągnąć reżyserowi - cała ta gama emocji i wartości, jaką zmieścił w ciągu półtorej godziny - robi, przynajmniej na mnie, wrażenie. Historia Landona (nie do końca typowego buntownika zagranego przez Shane’a Westa) oraz religijnej, niezwykle tajemniczej, ale też pełnej wewnętrznej siły Jamie (w tej roli Mandy Moore) jest co prawda pełna typowych dla gatunku chwytów, ale posługuje się nimi z takim wdziękiem, że łatwo przymknąć oko na liczne banały. Nazwijcie mnie sentymentalną romantyczką, ale choć do wzruszenia bliżej mi na “Deadpoolu” niż “Titanicu”, to “Szkoła uczuć” zawsze wyciśnie ze mnie łzy.
Ostatnia piosenka (The Last Song, 2010, reż. Julie Ann Robinson)
Jeśli chodzi o Sparksa, w jego dorobku znalazła się jeszcze jedna książka młodzieżowa. I chociaż emocjonalnie nie uderza tak mocno jak “Szkoła uczuć”, reżyserce całkiem nieźle udało się tchnąć w prozę pisarza życia i stworzyć zgrabny, opowiedziany z wakacyjną lekkością film. Letni klimat zrównoważony jest dramatyzmem - zarówno tymi mniejszymi jak i większymi tragediami. Miley Cyrus, pomimo sporych obaw, dobrze poradziła sobie w roli Ronnie - zbuntowanej nstolatki, zmuszonej do zamieszkania z ojcem w małej, nadmorskiej mieścinie. Liam Hemsworth nie wypadł w tym duecie gorzej. A patrząc na widoczną na ekranie chemię między tą dwójką, trudno się dziwić, że dobre relacje szybko przeniosły się z planu na prawdziwe życie, a aktorzy zostali parą.
Ponad wszystko (Everything, everything, 2017, reż. Stella Meghie)
Wracając do miłości, dla której tłem jest choroba - “Ponad wszystko”, czyli historia nastolatki, która ze względu na rzadkie, nieuleczalne schorzenie nie może opuszczać domu. Oczywiście, jak to bywa w takich filmach… to znaczy, życiu, Maddy (zagrana całkiem nieźle przez Amandle Stenberg) zakochuje się z wzajemnością w chłopaku z sąsiedztwa - Ollym, w którego z równym wdziękiem wcielił się Nick Robinson. Tym, co najbardziej kuleje jest chyba fabuła - a raczej sposób oddania jej w filmie. Nagromadzenie zbyt wielu nieprawdopodobnych sytuacji i prostych rozwiązań fabularnych pozbawia filmu magii. Potencjał zdecydowanie niewykorzystany.
Trzy metry nad niebem (Tres metros sobre el cielo, 2010, reż. Fernando González Molina)
I znów: film, który przypadł mi do gustu dużo bardziej niż książka. Trudno nazwać go oryginalnym - ale ustaliliśmy już chyba, że ciężko powiedzieć tak o którymkolwiek z wymienionych. Tym razem mamy do czynienia ze schematem pod tytułem “grzeczna dziewczyna, niegrzeczny chłopak”. I mimo, że motyw bad boya przejadł mi się do granic możliwości i zetknęłam się już chyba z każdą możliwą jego interpretacją, to reżyserowi kolejnej odsłony powieści Frederico Moccia udało się przedstawić ten schemat w naprawdę udany sposób. Upalny klimat Barcelony, prędkość pędzących motorów, ulotna atmosfera przemijających bezpowrotnie chwil: wszystko to udało się odmalować z polotem i lekkością, bez (szczególnego) poczucia zażenowania. Jak dla mnie - tyle wystarczy. No i Mario Casas!
Zostań, jeśli kochasz (If I stay, 2014, R.J. Cutler)
Na koniec: jeden z moich absolutnych ulubieńców, jeśli chodzi o ekranizacje książek młodzieżowych. Sporo osób twierdzi, że film przerósł powieść, na której był oparty - ja jednak uważam, że obie wersje są sobie równe. To przepiękna opowieść, być może jedna z bardziej oryginalnych i pouczających w całym zestawieniu. Emocji i wzruszenia nie wywołuje miłosna historia, ale właściwie cała reszta: motyw rodziny, przyjaźni, dorastania, wątpliwości. Zagłębianie się we wspomnienia Mii (Chloe Grace Moretz) - dla odtwarzania których pretekstem jest wypadek samochodowy - to niezwykła podróż, która nie pozostawia widza obojętnym. Może dlatego, że w gruncie rzeczy historia dziewczyny jest po prostu realna - i tak naprawdę mogłaby się przydarzyć każdemu z nas. Film dla tych, którzy pragną sobie przypomnieć, co tak naprawdę jest w życiu najważniejsze.
Twój Simon (Love, Simon, 2018, reż. Greg Berlanti)
Ekranizacja książki Becky Albertalii wreszcie przeniesie na srebrny romantyczno-młodzieżową historię, w której pierwsze skrzypce grać będą postaci homoseksualne. Choć w pewnym sensie szlaki przetarł ku temu oscarowy “Call me by your name”, grupa docelowa i klimat Simona sprawiają, że produkcja zdecydowanie reprezentuje sobą inny gatunek. A sądząc po recenzjach z USA: zapowiada się naprawdę przyjemne kino.
Premiera filmu “Twój Simon” już 15 czerwca!