O filmach, serialach i gwiazdach filmu nie zawsze poważnie.

Ku przygodzie! - Recenzja serialu "Smoczy książę"

01 marca 2019, Karolina Antczak

Smoczy Książę

“Smoczy Książę”, jedno z młodszych dzieci z netfliksowej, animowanej rodziny, doczekał się drugiego sezonu. W stworzenie opowieści zaangażowani byli między innymi twórcy “Avatara: Legendy Aanga”, w związku z czym nowa produkcja miała okazać się czymś w rodzaju duchowego następcy wspomnianej kreskówki. Pierwsza odsłona miała swoje wzloty i upadki, rozbudzając apetyt na oczywistą kontynuację. Czy zestaw kolejnych dziewięciu odcinków spełnił oczekiwania?

Podobnie jak w “Avatarze” (od którego, stety czy niestety, nie jestem w stanie się odciąć, wszak porównania same się nasuwają), już od samego początku mamy do czynienia z ciekawie zarysowanym światem. Kojarzy mi się on trochę z czymś w rodzaju swoistego skrzyżowania uniwersum z “Władcy Pierścieni” z filmem Disneya i wątkami ze świata Aanga i spółki. Kraina, w której żyją bohaterowie, przepełniona jest magią czerpaną z natury - tym razem nie czterech żywiołów, ale słońca, księżyca, gwiazd, ziemi, nieba i oceanu. Jednak człowiek, jak to człowiek, jak zwykle musiał coś popsuć: stworzył czarną magię, zburzył tym samym harmonię, a jakby tego było mało - po wygnaniu zdążyli zabić strzegącego granicy smoczego króla i zniszczyli jajo z jego jedynym potomkiem. Od tej chwili pomiędzy ludźmi a elfami i smokami, żyjącymi po drugiej stronie kontynentu, zapanowała wojna. Jak się jednak okazuje, jajo przetrwało, a wraz z nim nadzieja na pokój. Misji ochrony smoczego potomka podejmuje się trójka dzieciaków: Callum, Rayla i Ezran. Zadania z pewnością nie ułatwi fakt, że w skład tej niewielkiej grupki wchodzą ludzie i elfka, a więc rasy, które z założenia stoją po przeciwnych stronach barykady.

Trudno jednoznacznie zaszufladkować klimat tej serii, bo jak już wspomniałam łączy ona w sobie różne elementy. Nie każdemu przypadnie do gustu współczesny humor, teoretycznie nie pasujący do quasi-średniowiecznych lokacji i dekoracji. Mi on jednak nie przeszkadza - wręcz przeciwnie, budzi we mnie pozytywne skojarzenia z innymi współczesnymi animacjami, które równie dobrze radzą sobie w operowaniu popkultorowo-ironicznym humorem, nie popadając przy tym w autoparodię. Świat przedstawiony nie kończy się na samych założeniach - jest wyraźnie pogłębiony i posiada własną mitologię, która najwyraźniej będzie konsekwentnie rozwijana w kolejnych sezonach. Już w drugiej odsłonie serii wyraźnie postawiono właśnie na budowanie tła. Podczas gdy pierwsza stanowiła wprowadzenia z pędzącą do przodu akcją i dynamicznie (choć nie jest to zbyt dobre określenie, biorąc pod uwagę animację, o czym za chwilę) zmieniającymi się lokalizacjami, o tyle kolejny “set” zdaje się być znacznie bardziej statyczny. Nadal nie brakuje tu walk i zwrotów akcji, ale tempo wydaje się zwalniać, jednocześnie robiąc więcej miejsca na nadanie wszystkiemu głębi. Uważam, że to bardzo dobry zabieg ze strony twórców.

Przy okazji pogłębiania warto wspomnieć o bohaterach. W drugim sezonie czas poświęcono nie tylko na poszerzenie naszej wiedzy na temat mitologii i rządzących światem praw, ale też samych postaci. Trzeba przyznać, że “Smoczy Książę” to serial stojący “obsadą”. Tak samo jak w “Avatarze”, trudno nie czuć do nich choć trochę sympatii: każdy z istotniejszych bohaterów, po obu stronach elfio-ludzkiego konfliktu, jest kompletny i na swój sposób złożony. W pierwszym sezonie widz mógł poczuć do postaci sympatię, w drugim ma szansę lepiej je poznać, zrozumieć charaktery i motywacje, może nawet się z nimi utożsamić. Takie stopniowe nadawanie głębi poszczególnym elementom świata to w mojej opinii jak najbardziej właściwy zabieg. Callum i spółka to momentami schematyczna, ale sprawnie napisana, charakterystyczna grupka z którą spokojnie można się zaprzyjaźnić i jestem w stanie sobie wyobrazić, że za kilka kolejnych sezonów widzowie będą spoglądać na nich z równą nostalgią co na kultowego już Aanga, Katarę, Sokkę czy Zuko.

Tym, co rzeczywiście kulało w pierwszym sezonie, była grafika. Od razu wspomnę, że nie chodzi o kreskę samą w sobie - bo ta prezentuje się naprawdę estetycznie. Zastosowano tutaj swego rodzaju eksperyment polegający na zestawieniu stworzonych komputerowo projektów postaci z narysowanymi tradycyjną techniką tłami. Bohaterowie wypadają może zbyt prosto jak na niektóre gusta, ale moim zdaniem całość wygląda naprawdę ładnie. Efekt psuje oszczędna animacja. Co prawda i ona ma swoje momenty - na przykład niektóre walki. Sporo jest jednak tak zwanego “klatkowania”, a przestoje bardzo rzucają się w oczy, odbierając animacji dynamikę. Na szczęście w drugim sezonie jest już tego mniej, a cała warstwa graficzna zdaje się być bardziej dopracowana, wizualnie dając jeszcze lepszy efekt końcowy.

“Smoczy Książę”, na tle innych produkcji Netfliksa, w dalszym ciągu pozostaje kreskówką, w której pokładam największe nadzieję - a jest mi szczególnie potrzebne po zakończeniu flagowego “Voltrona” (którego finał chyba lepiej pominąć milczeniem). Dziecko twórcy “Avatara” jak do tej pory zdaje się podążać trochę zbyt bezpieczną ścieżką, ale przecież sama “Legenda Aanga” nie od razu odsłoniła swój pełny potencjał, początkowo wydając się prostą bajeczką o dzieciakach obdarzonych mocami. Wierzę, że kolejne sezony będą stopniowo podwyższać poprzeczkę i “Smoczy Książę” jeszcze nie raz nas zaskoczy, by wreszcie w odpowiednim momencie wykorzystać w pełni swoje możliwości.

https://vod.plus?cid=fAmDJkjC