FILM

Immortals. Bogowie i herosi 3D (2011)

Immortals
Inne tytuły: Bogowie i herosi 3D

Recenzje (2)

"Bogowie i herosi" to wysokiej jakości rozrywka. Efektowna, a nawet widowiskowa. Bardzo spójna i przemyślana stylistycznie, z mnóstwem latającej krwi, świetlistymi strzałami, ognistymi biczami i wirującymi pojedynkami. Sama opowieść raczej nudna, acz niemęcząca. On skrzywdzony szuka zemsty i sprawiedliwości, ona jest wyrocznią. Król natomiast to oszukany przez bogów tyran, który z lubością i niemałym wyrafinowaniem pozbawia życia każdego, kto wejdzie mu w drogę. Bogowie natomiast, próbują się nie mieszać. Tradycyjnie, pojawia się nieco niedorzeczności i rażących nadużyć, nawet jak na taką bajkę (to aluzja do ultratrwałego makijażu Fedry). Tak naprawdę skupiamy się jednak na efektach, mrocznym klimacie, brutalnych scenach walki i imponujących pojedynkach.

Fenomenu panny Pinto nie rozumiem, ale z rozmów z kolegami wiem, że niejeden chętnie pozbawiłby ją daru jasnowidzenia. Cavill to natomiast wręcz podręcznikowy heros. Przystojny, dzielny, prawy, waleczny, ze zgrabnymi łydkami, ale nic ponadto. Jak zwykle natomiast bezbłędny okazał się Mickey Rourke, który po raz kolejny pokazał inny odcień mroku.

Producenci "300" stworzyli dzieło bardziej dynamiczne i z większym rozmachem. Z nóg nie zwala, ale jeśli ktoś po prostu ma ochotę na kolejny świetnie zrealizowany, wypasiony film - polecam.

Tezeusz to zwykły chłopak, który wraz z matką starał się wieść normalne życie. Niestety nie było to łatwe, gdyż jego rodzicielka będąc zgwałconą urodziła nieślubne dziecko i w społeczeństwie Helleńczyków była traktowana z pogardą. Jednak wszelkie konflikty i nierówności musiały zejść na drugi plan, gdy u wrót spokojnej krainy pojawił się potężny wróg. Król Hyperion i jego legiony wiedzione legendą uwięzionych w podziemiach potężnej góry Tytanów, chce z ich pomocą zapanować nad ziemią i przy okazji zgładzić olimpijskich bogów. Na nieszczęście żądnego krwi monarchy, zanim spróbuje się on zbliżyć do wyznaczonego celu będzie musiał pokonać krewkiego Tezeusza, który poprzysiągł zemstę na oprawcach swej matki. Wsparty pomocą bogów chłopak, stanie na czele helleńskich wojsk i zrobi wszystko, aby pokonać Hyperiona…

Za realizację „Immortals” odpowiedzialny jest znany i niezwykle ceniony hinduski twórca Tarsem Singh. Z pewnością nie jest to reżyser wyjątkowo płodny, ale to, co przede wszystkim cechuje tego artystę to prawdziwa obsesja na wizualnej doskonałości. Kto miał przyjemność oglądać „Celę”, czy też „Magię uczuć” wie, że filmy tego pana to prawdziwa uczta dla oczu. Wydaje się więc, że usadowienie go na reżyserskim fotelu produkcji nastawionej na efekty specjalne było właściwym posunięciem, ale czy faktycznie tak się stało przekonacie się w dalszej części tej recenzji…

Z pewnością produkcja ta miała być obrazem niemal identycznym jak „300” Zacka Snydera. Począwszy od techniki realizacji, poprzez uniwersum, aż po efekty specjalne. Dodatkowo miała przewyższyć film z 2006 roku oprawą 3D i większym rozmachem bitewnym. Wiadomo, że w trakcie prac nad swoim filmem, Snyder bym mocno ograniczony komiksowym pierwowzorem i w wielu miejscach skupił się przede wszystkim na jak najwierniejszym przełożeniu papierowych kadrów na kadry filmowe. Sztuka ta oczywiście udała mu się wyśmienicie niemniej jednak, nie miał on pełnej swobody w tym, co chciałby pokazać. Na tym właśnie polu miał go pobić Tarsem Singh, który w dłoniach trzymał historię totalnie oryginalną, w której mógł wszystko przedstawiać według własnej wizji. I tak otrzymujemy batalistykę przekraczającą wszelkie znane nam dotąd sekwencję filmowe. Najprościej jest nam to opisać jako połączenie walk z „300” i „Troi”, gdzie pojedynki bardziej przypominają taniec niż bijatykę. Poza tym nie jesteśmy już ograniczeni krótkim planem. Singh w swoim filmie często raczy nas panoramicznymi ujęciami i choć w wielu przypadkach jest to tylko bezkresna pustynia lub rozciągające się po horyzont morze, nadaje to wielu smaczków miłośnikom komputerowego kreowania kadrów. Oczywiście jest to zabieg bardzo prosty, w kontekście bazowania na technice greenscreenowego płótna niemniej jednak trzeba ją umieć dobrze manipulować, aby efekt końcowy nie był zbyt chaotyczny.

I chaotyczny z pewnością on nie jest, czego niestety nie można powiedzieć o scenariuszu. Poza olbrzymią dozą absurdalnych wątków wyjętych z kosmosu i bezsensowną próbą nadania tej historii jakiegoś głębszego przesłania, musimy przez duży procent filmu mierzyć się z akcją, której… nie ma. Choć wiele osób zarzucało dziełu Zacka Snydera fabułę prostą jak budowa cepa, to jednak oglądając ów film czuło się napięcie. Cały czas się coś działo i choć akcja główna niemal całkowicie rozgrywała się w jednym miejscu nie nużyły nas szarością i brakiem życia skały. Wręcz przeciwnie, plan wydawał się żyć własnym życiem i choć był on nacechowany minimalizmem potrafił do nas przemówić. Tu natomiast wszystko jest pozbawione siły witalnej, a za taki obrót spraw odpowiada właśnie kiepski scenariusz. Całość prezentuje się tak jakby ktoś powiedział: „Już wiecie jak macie nakręcić ten film, więc go kręćcie, przecież niezależnie od tego o czym on będzie i tak się sprzeda!” I sprzedać się oczywiście sprzedał (dochód bliski $200 mln), ale widzowie szukający czegoś więcej jak tylko odmóżdżonej rozrywki po seansie będą srodze rozczarowani…

Pozostałe elementy filmowego rzemiosła udało się zachować na bardzo przyzwoitym poziomie. Oczywiście zasługa w tym przede wszystkim reżysera, ale i aktorzy ze swoich obowiązków wywiązali się bardzo dobrze. Na pierwszym planie w roli Tezeusza bryluje, już wcielający się w rolę Supermana („Man of Steel”), Henry Cavill. Jego postać to typowy przykład tak kochanego przez Amerykanów bohatera, który zaczyna od zera. Nie mając praktycznie nic, nie będąc nawet poważanym we własnym społeczeństwie, staje do walki, której nikt nie chciał się podjąć. To on pierwszy podnosi miecz (łuk) by stawić czoła tyrani, szerzącej śmierć i zniszczenie. Jego postawa staje się inspiracją dla reszty żołnierzy by podnieść oręż nawet jeżeli szans na zwycięstwo nie ma żadnych. Świetnie na planie partneruje mu hinduska piękność Freida Pinto („Slumdog. Milioner z ulicy”, „Geneza planety małp”) wcielająca się w rolę Fedry, wyroczni posiadającej wiedzę na temat boskiego łuku mogącego odmienić losy wojny. Równie dobrze w roli czarnego charakteru prezentuje się Mickey Rourke, co oczywiście w wielu miejscach ratuje miotającą się akcję.

„Immortals. Bogowie i herosi” to film, który idealnie wpisuje się w nurt kina rozrywkowego na jeden raz. Twórcy zrobili wszystko, żeby spragniony wizualnego przepychu i zapierających dech w piersiach efektów specjalnych widz, podczas seansu nie miał czasu nad roztrząsaniem sensu i logiki fabuły. To oczywiście się udaje, ale są też tacy odbiorcy, którzy po wyjściu z kina jeszcze chwilę zastanawiają się nad tym, czy nad tamtym i tu już tak kolorowo nie jest. Nagle pojawią się znaki zapytania, które ostatecznie doprowadzą nas do wniosku, że w tym filmie fabuła jest tylko mało smacznym, aczkolwiek koniecznym dodatkiem. Jasne, że są filmy dużo gorsze fabularnie, ratujące się tylko efekciarstwem lub wizualnym pięknem, jednak w obrazie Tarsema Singha zabrakło mi czegoś jeszcze. W tej chwili nie wiem czego, ale opuszczając salę kinową czułem pewien niedosyt. Nie narzekałem, niemal jak zawsze, że efekt 3D tylko popsuł ten film (ma on się tu bardzo dobrze), nie denerwował mnie też słaby scenariusz (jest masę filmów, które mi się bardzo podobają a fabularnie są znacznie gorsze), nawet nie zżymałem się na kiepskie dialogi i pompatyczną muzykę. Nie, nic z tych rzeczy mnie nie dołowało, a i tak nie czułem pozytywnych emocji. Po prostu skończył się film, chwilę nad nim podumałem w ciszy po czym wsiadłem do samochodu i po około 20 minutach jazdy do domu już o nim zapomniałem. Czy i was to czeka? Przekonajcie się sami...

Więcej o filmie:


https://vod.plus?cid=fAmDJkjC