FILM

Piraci z Karaibów: Skrzynia umarlaka (2006)

Pirates of the Caribbean: Dead Man's Chest
Inne tytuły: Pirates of the Caribbean 2

Recenzje (4)

Tym razem kapitan Jack Sparrow (Johnny Depp) musi spłacić dług, jaki zaciągnął u upiornego władcy mórz, legendarnego Davy'ego Jonesa. W problemy Jacka zostają wplątani Will Turner (Orlando Bloom) i Elizabeth Swann (Keira Knightley), którym zamieszanie związane z szalonym piratem uniemożliwia ślub. Czy ich miłość przetrwa rozłąkę, na którą będą zmuszeni? W jakie miejsca zaprowadzi ich znajomość z Jackiem Sparrowem? I co z tym wszystkim wspólnego ma tajemnicza Skrzynia Umarlaka, którą będą musieli odnaleźć za wszelką cenę? Jedno jest pewne - lord Cuttler, wielki wróg wszystkich piratów, będzie deptał im po piętach i na pewno nie ułatwi wykonania zadania.

"Piraci" to widowisko, które porwie nawet sceptyków takiej rozrywki. Widowisko, które oprócz niesamowitej strony wizualnej, opiera się przede wszystkim na bardzo dobrym scenariuszu. Pozwala on nam śledzić losy bohaterów z zapartym tchem, na zmianę bać się, wybuchać śmiechem i wzruszać.

Oprócz tego mamy w filmie genialne plenery, efekty specjalne i niesamowite sceny walki, które przejdą do klasyki gatunku. Jedną z najbardziej brawurowych scen jest starcie między Willem, Jackiem i Norringtonem na gigantycznym, młyńskim kole toczącym się po dżungli. Najwięcej radości sprawia jednak sam kapitan Jack Sparrow, brawurowo zagrany przez Johnnego Deppa. Jedna z najzabawniejszych postaci srebrnego ekranu od wielu lat. "Skrzynia umarlaka" to pozycja absolutnie obowiązkowa.

Po przygodach z pierwszej odsłony, Will i Elizabeth zostają aresztowani i osadzeni w więzieniu za pomoc w ucieczce kapitana Jacka Sparrowa. Za udzielenie wsparcia jakiemukolwiek piratowi kara mogła być tylko jedna – śmierć. Jednak Will dostaje od lorda Cutlera Becketta pewną propozycję, która w obliczu śmierci wydaje się być nie do odrzucenia. Beckett oferuje wolność jemu i jego ukochanej, a nawet jest skłonny ułaskawić samego Sparrowa, w zamian za kompas, z który ten ostatni się nie rozstaje. Na pierwszy rzut oka cała misja wydawała się być dziecinną igraszką, której uwieńczenie w końcu pozwoli wziąć upragniony ślub Willowi i Elizabeth. Niestety już na samy początku wyprawa Turnera bardzo się komplikuje, gdyż znalezienie Jacka, który od czasu ucieczki zdążył się już ponownie wpakować w kłopoty, wcale nie było rzeczą łatwą. Jednak za cenę spokojnego życia z ukochaną kobietą, Will skłonny jest kapitana Sparrowa szukać nawet w samym piekle i szczerze powiedziawszy osobiście wolałbym odwiedzić siedzibę diabła, bo tam gdzie uda się Turner jest znacznie gorzej…

Aby jednym zdaniem podsumować najnowsze dzieło reżysera Gore’a Verbinskiego do pierwszego sloganu tej recenzji: „Captain Jack is back”, należy dodać: „in a great style”! Nie ukrywam, że z wielkim sceptycyzmem podchodziłem do pierwszych informacji na temat kontynuacji „Piratów z Karaibów”, gdyż podejrzewałem, iż jak większość sequeli okaże się on tylko i wyłącznie formą opróżnienia naiwnym widzom zbyt grubych portfeli. Jednak wstępne komentarze zarówno widzów jak i krytyków, a także zarobione pieniądze w pierwszy weekend ($136 mln) rozwiały moje wątpliwości co do jego klasy i poziomu. To nie mógł być przypadek, „Skrzynia Umarlaka” jest genialna od początku do końca. Klimatyczna, humorystyczna, trzymająca w napięciu, zaskakująca i do tego z niezwykle przemyślana akcja okraszona wspaniałą muzyką i świetną grą aktorską (z mały wyjątkiem, który nawet dla mnie był zaskoczeniem, ale o tym w dalszej części recenzji) zadowolić musi każdego widza. Ze względu na brak czasu w lipcu, na seans drugiej odsłony przygód kapitana Sparrowa wybrałem się dokładnie trzy tygodnie po jego polskiej premierze i po raz pierwszy spotkałem się z czymś takim, że po tak długim okresie wyświetlania jakiegokolwiek filmu w kinach można mieć problem z kupnem na niego biletu?! Po skończonej projekcji byłem zachwycony, zresztą nie tylko ja, ale i wiele innych osób w bardzo entuzjastyczny sposób komentowało wyczyny Johnny’ego Deppa i jego kolegów z planu. „Piraci z Karaibów: Skrzynia Umarlaka” to wspaniała rozrywka dla każdego, niezależnie od wieku, płci i zainteresowania, to ucieczka w krainę zapomnienia, od codziennych trosk i zmartwień, to film, który pozwala nam na odwiedzenie miejsc rodem z naszych dziecięcych fantazji.

Na sukces tego dzieła składa się przede wszystkim odwaga i pomysłowość jego twórców w osobach reżysera Gore Verbinskiego, producenta Jerry’ego Bruckheimera, scenarzystów Teda Elliota i Terry’ego Rossio, kompozytora Hansa Zimmera oraz operatora kamery, naszego rodaka, Dariusza Wolskiego. Historia kina przygodowo-marynistycznego zaczęła się w latach dwudziestych minionego stulecia. Dokładnie w 1926 roku mistrz niemego kina przygodowego Douglas Fairbanks obrazem „Czarny Pirat” („The Black Pirate”), rozpoczął swoistego rodzaju modę na opowieści o morskich opryszkach rabujących inne statki i nieustannie poszukujących skarbów. Inspirację do swojego pierwszego obrazu Fairbanks czerpał między innymi z książek „The Treasure Island” Roberta Louisa Stevensona z 1883 roku oraz „Captain Blood”, Rafaela Sabatiniego z 1922 roku. Perfekcyjne połączenie przygody, brawurowej akcji, humoru i miłości sprawiły, że obie te powieści do teraz uważane są za wzorzec, jeżeli chodzi o tematykę piracką. To właśnie te dwie pozycje praktycznie od samego początku zaistnienia morskich opryszków w świecie filmu stanowiły punkt wyjścia dla każdego reżysera sięgającego to tego typu opowieści. Kinematografia jednak nie zawsze była łaskawa dla gatunku przygodowo-marynistycznego. Legendy o pirackich załogach swoją największą sławę święciły w latach lat 30-tych i 40-tych ubiegłego wieku. Do najgłośniejszych obrazów z tego okresu zaliczyć można „Wyspę skarbów” z 1934 roku w reżyserii Victora Fleminga z Wallacem Berrym w roli Silvera, dwa świetne obrazy Michaela Curtiza, stworzone na podstawie powieści Sabatiniego, „Kapitan Blood” („Captain Blood”) z roku 1935 i „Morski jastrząb” („Sea Hawk”) z roku 1939, oraz „The Black Swan” z 1942 roku w reżyserii Henry’ego Kinga z Tyronem Powerem w roli głównej. Lata pięćdziesiąte to już niestety schyłek popularności tych awanturniczych opowieści. Obrazy pochodzące z tego okresu zostały niemal całkowicie pozbawione charakterystycznego blasku i wigoru, towarzyszącemu prawie każdemu z filmów wcześniejszych dwóch dekad. Pomimo zatrudniania bardzo popularnych aktorów i angażowania najlepszych twórców kolejne projekty z tego gatunku okazywał się klapami finansowymi. W latach 1950-1990 dobrych pozycji z tego nurtu ukazało się raptem kilka, a słabych całe setki. Chyba jedną z najbardziej spektakularnych wpadek zaliczył obraz naszego rodaka Romana Polańskiego, „Piraci” z 1986 roku. Ten kosztujący ponad $40 mln film zarobił w Stanach niecałe $2 mln i z takim wynikiem został całkowicie wycofany z kin. Po takiej, powiedzmy sobie wprost, katastrofie żadna z wytwórni przez długi okres czasu nawet nie próbowała nawiązywać do tego gatunku. Po niemal dziesięciu latach przerwy piraci ponownie próbowali „wypłynąć na szerokie wody” tym razem z pomocą reżysera Renny’ego Harlina w filmie z 1995 roku, „Wyspa piratów” („Cutthroat Island”), niestety „poszli oni na dno” z jeszcze większym hukiem niż ci z obrazu Romana Polańskiego. Ten kosztujący niemal $90 mln obraz na całym świecie zarobił niewiele ponad $10 mln… Po tym fakcie wszystko już było jasne tematyka morskiego piractwa nie ma już szans przebicia w zdominowanym fantastycznymi opowieściami kinie.

Ale czy na pewno? Absolutnie nie. Piraci wciąż są popularni, jedynie potrzebowali kogoś, kto wprowadzi ich na zupełnie inne wody, potrzebowali kogoś takiego jak Gore Verbinski, reżysera, który w jednym filmie znakomicie wywarzy elementy pradawnych legend o morskich potworach, ukrytych skarbach, przeklętych kapitanach i ich demonicznych załogach, z rzeczywistym rysem pirackiego życia, a ponadto przyprawi to wszystko brawurową akcją szczyptę humoru, miłości i przygody. Wspaniały, spójny scenariusz pozwolił na jednym planie zgromadzić wiele współczesnych znakomitości światowej kinematografii, takich jak Johnny Depp, Orlando Bloom, Keira Knightley, Bill Night, Kevin McNally, Jack Davenport, czy Stellan Skarsgård. To właśnie w dużej mierze ta cala plejada gwiazd wznosząc się na wyżyny swoich umiejętności aktorskich, wyrwała piracką tematykę z głębokiego letargu. Największy wpływ na sukces pierwszej i drugiej części „Piratów z Karaibów” ma bez wątpienia jeden aktor, a jest nim Johnny Depp. Genialny pod każdym względem, do bólu zabawny, w roli kapitana Jacka Sparrowa czuje się niczym ryba w wodzie. Wielu ludzi próbuje się w tej kreacji doszukiwać naśladownictwa mistrza komedii Jima Carrey’a, lecz wierzcie mi nic bardziej mylnego. Jak sam gwiazdor podkreślał inspirację do tej roli czerpał z dwóch źródeł – realnego, czyli wizerunku legendarnego gitarzysty Rolling Stonesów, Keitha Richardsa, który zresztą miał się pojawić w drugiej części jako ojciec Sparrowa, niestety trasa koncertowa zespołu pokrzyżowała plany producentów, związane właśnie z osoba artysty, oraz fikcyjnego, czyli zachowania bohatera jednej z kreskówek „Looney Tunes”, Pepe Le Smroda. Ta wybuchowa mieszanka dwóch tak zwariowanych osobowości pozwoliła Johnny’emu na stworzenie jednej z najznakomitszych kreacji w całej historii kinematografii. Brak mi komplementów, aby w 100% podsumować wyczyny tego aktora, najlepiej osobiście wybrać się na ten film do kina i przekonać się o kunszcie pana Deppa. Następne dwie wielkie gwiazdy tego filmy, czyli Orlando Bloom i Keira Knightley ze swoich ról wywiązali się w kratkę – Bloom bardzo nieporadnie zaprezentował się w części pierwszej, natomiast Knightley, co było dla mnie ogromnym rozczarowaniem, bardzo słabo wypadła w części drugiej. Jej postać gdzieś od połowy filmu po prostu zaczęła działać mi na nerwy, a scena, w której Keira biega rozhisteryzowana po plaży niczym zbuntowana nastolatka całkowicie wyprowadziła mnie z równowagi… Cóż, nie ona gra główne skrzypce w tym projekcie i to akurat jest plus, bo inaczej „Skrzynia Umarlaka” mogłaby stracić specyficzny urok. Zaskoczył mnie również Orlando z tym, że on akurat zrobił to w pozytywny sposób. Jego postać znacznie rozwinęła swój potencjał, nie jawi się on nam już jako naiwny młodzian, który z byle powodu sięga po miecz i wykrzykuje na wszystkie strony jak on to wspaniale wprawiony jest w szermierce. W drugiej części Willa Turnera poznajemy już jako twardo stąpającego po ziemi młodzieńca, który w imię miłości i szczęścia ukochanej jest w stanie poświęcić wszystko, nawet własne życie. Choć może miejscami jego postać wydaje się być przejaskrawiona, to jednak w porównaniu z pierwszą odsłoną każdy wspominać ją będzie znacznie lepiej.

Podsumowując „Piratów z Karaibów: Skrzynię Umarlaka” powiem wprost, jest to film genialny i kwestia ta w nie podległa głębszej polemice. Jest w nim wszystko, czego oczekuje się od współczesnego superprzeboju kinowego, przygoda, akcja, miłość, poświęcenie, dramat, napięcie i tona humoru. Wspaniały od początku do końca. Pomimo, iż trwa prawie dwie i pół godziny w ogóle nie doskwiera nam nuda, a w momencie, gdy pojawiają się napisy końcowe, aż trudno uwierzyć, że czas projekcji już minął. „Skrzynia Umarlaka” urzeka wszystkim: muzyką, klimatem, efektami specjalnymi, atmosferą i zdjęciami, naprawdę nie ma się do czego przyczepić. To czysta rozrywka w najlepszym wydaniu. W siedem tygodni od światowej premiery film zarobił na świecie $923 mln. Granica miliarda dolarów została przekroczona kilka dni później (całkowity dochód to $1.066 mln!). Widzimy więc, że piraci pod dowództwem kapitana Sparrowa z impetem wdarli się do rankingu najbardziej kasowych filmów w historii kina. Dlatego jeżeli ktoś jeszcze nie widział tego obrazu niech czym prędzej wskakuje na pokład Czarnej Perły, stawia żagle i wyrusza całą naprzód, aż na sam koniec świata…

Piraci z Karaibów: Skrzynia umarlaka

Aż trzy lata reżyser filmu „Piraci z Karaibów: Klątwa Czarnej Perły” kazał czekać widzom na jej drugą część. Kiedy nadszedł długo oczekiwany dzień premiery, nagle zrodziło się pytanie, czy znów będziemy świadkami porażki kolejnych twórców zrobienia „na siłę” kontynuacji, gdyż poprzednik okazał sie mega hitem kasowym? Otóż,...nie. Podczas 145 minut filmu (nawet nie wiem, kiedy minęły) zobaczyłam niesamowicie barwne widowisko z wartką akcję, okraszoną spora dawką czarnego humoru.
Beztroski bon vivant – kapitan Jack Sparrow (Johny Deep) znów popada w kłopoty. Musi spłacić dług, który zaciągnął u władcy mórz – Davy Jones’a, kapitana legendarnego statku „Latającego Holendra”. Jeżeli tego nie uczyni, trafi na wieczną służbę do upiornego Jones'a. Ratunkiem dla Jack'a jest odnalezienie tytułowej skrzyni umarlaka, której zawartość uratuje go przed wierzycielem, a także zapewni panowanie na morzach i oceanach.
Ale na tym nie koniec kłopotów uroczego kapitana Sparrow'a. Dawne zatargi z brytyjskimi urzędnikami także dają o sobie znać. W dzień swojego ślubu zostają aresztowani znajomi Jacka'a – Will Turner (Orlando Bloom) i Elizabeth Swann (Keira Knightley), gdyż mają stać się przynętą do schwytania zakały oceanów – Jack'a Sparrow'a. W ten sposób cała trójka wyrusza w rejs pełen niezwykłych , czasami wręcz przerażających przygód...
„Piraci z Karaibów: Skrzynia umarlaka” to kwintesencja kina przygodowego. Obok egzotycznych mórz, niesamowitych krajobrazów, sekretnych zatok mamy ukryte skarby, sztormy, bitwy morskie i przede wszystkim barwne postaci piratów – ze złotymi zębami, jednym okiem i bezczelnym zachowaniem. W filmie pojawiają sie i mocne akcenty: kanibale (najzabawniejsza scena filmu), mityczna bestia Kraken oraz upiorna banda Davy Jones'a – będąca skrzyżowaniem zombie z owocami morza. A to wszystko połączone niezwykłymi efektami specjalnymi, niesamowitym tempem akcji oraz licznymi atrakcjami.
Na zakończenie powiem jedno: ten film trzeba koniecznie zobaczyć, choć na pewno, Ci, co nie wyrośli z opowieści o korsarzach, Wyspie Skarbów i Karmazynowych Piratach już dawno ulegli pokusie i obejrzeli niezwykłą przygodę ekstrawaganckiego pirata Jack'a Sparrow'a.

Piraci z Karaibów - Skrzynia umarlaka

Latem 2003 roku Jeryy Bruckheimer puścił w obieg "Piratów z Karaibów", widowiskowy film przygodowy, który przywrócił do łask gatunek "płaszcza i szpady". Kapitan Jack Sparrow, naćpany zawadiaka ciągnący za sobą pasmo nieprzewidzianych sytuacji i jeszcze więcej kłopotów, olśniewająca Elizabeth Swann i romantyczny, ale troszkę zbyt sztywny bohater, kowal William Turner, powracają, a wraz z nimi powraca klimat Karaibów. Reżyser pierwszej części ("Klątwa Czarnej Perły") Gore Verbinski, podwoił dawkę emocji serwując dobrej jakości opowieść w typowym hollywoodzkim stylu. "Piraci z Karaibów. Skrzynia umarlaka" to nieprzerwana akcja z dreszczykiem, oryginalny i wyszukany humor, sceny batalistyczne wywołujące piorunujące wrażenia i przebijające rozmachem wszystkie inne dotychczas nakręcone w tego typu produkcjach, z pierwszą częścią cyklu włącznie. To przygoda, na którą czekaliście.
Po morzu buszuje niesympatyczny Dave Jones (Bill Nighy, idealny do tej roli), kapitan legendarnego Latającego Holendra, wraz ze swoja demoniczną załogą. Jones chce dorwać Sparrowa i odebrać mu duszę, a tym samym egzekwując co jego. Jack wyrusza więc wraz ze starymi znajomymi w niebezpieczną podróż, której celem jest odnalezienie tajemniczej skrzyni kryjącej... złamane serce Jonesa, jedyny dla niego ratunek, a zarazem klucz do całej intrygi. Nasz bełkoczący korsarz o nonszalanckim uśmiechu i lekceważącym podejściu do życia musi spłacić dług, w przeciwnym razie zostanie na zawsze potępiony.
Ucieczka przed czarną banderą z trupią czaszką i skrzyżowanymi piszczelami (logo nielegalnie prosperującej firmy), mapy i ukryte skarby, bitwy morskie, zapierające dech w piersiach pejzaże egzotycznych wysp (sequel kręcono m. in. na Dominikanach i Bałkanach), to i nie tylko to jest argumentem by obejrzeć "Piratów...". W rolach głównych występują ci sami aktorzy co 3 lata temu. Uwagę przyciąga błyskotliwa kreacja Johnny'ego Deppa w roli kapitana Sparrowa, zbierającego wszystkie laury. Depp nie zubożył swej postaci pod jakimkolwiek względem, dzięki czemu pozostaje takim samym, jakim go pokochaliśmy. Jest na luzie, jest zabawny i całkowicie wyjęty spod prawa. Widz angażuje się emocjonalnie w opowieść dzięki postaciom pozbawionym sztywnej konstrukcji polegającej na odbębnieniu przez aktora swojego tekstu i usunięciu się z planu.
Film jest dobrze zrobiony: zdjęcia, montaż, muzyka, scenografa przenosząca nas w świat magii i dziecięcych marzeń. W fotel wbijają zdumiewające efekty specjalne (sceny bitew morskich oraz atak gigantycznej ośmiornicy na statek kapitana Sparrowa), oddające ducha epoki kostiumy oraz... niezwykle realistyczne buźki piratów z piekła rodem (cała postać wzorowana była na morskich żyjątkach). W "Klątwie Czarnej Perły" na kapitanie Barbarossie i jego ziomkach ciążyła straszna klątwa, za sprawą której, w świetle księżyca, ujawniało się ich prawdziwe oblicze, upiornych szkieletów. Załoga Latającego Holendra także nie wystartuje do konkursu piękności, choć co prawda, mają świetny PR. Odwołując się do wcześniejszych filmów o tematyce przygodowej i awanturniczej, z morskimi rozbójnikami w tle (np. "Wyspa piratów" z Geeną Davis i "Piraci" Romana Polańskiego z Walterem Matthau), można zauważyć wiele podobieństw. Akcja i dowcip są wyważone, przeplatane z dobrym aktorstwem i miłą dla oka oprawą graficzną. To wciągające kino rozrywkowe, momentami zabawne, a momentami przerażające, na które wydano 225 mln dolarów (dla przypomnienia na pierwszą część przeznaczono 140 mln dolarów).
Ciekawostką jest, iż druga i trzecia części cyklu kręcone były jednocześnie pod nadzorem Gore Verbinskiego. Premiera "Piratów z Karaibów. Na krańcu świata" wyznaczona jest na 2007 rok.
Nabierz wiatru w żagle i poczuj smak przygody.

https://vod.plus?cid=fAmDJkjC